- STOP! Cięcie!
Westchnąłem i
sięgnąłem po butelkę wody mineralnej, którą podała mi zastępcza menadżer.
Podziękowałem i przeczesałem palcami włosy. Jeszcze tylko parę ujęć i koniec.
Odszedłem od
aktorów i skierowałem się do garderoby. Mieliśmy chwilę dla siebie między
zdjęciami i nagrywaniem. Kręcenie i przygotowania do filmu szły pełną parą, nie
mieliśmy nawet chwili na wywiady. Reklamą załatwiali się nasi menadżerzy,
którzy mieli kontakt i dobre wtyki z prasą. Taki showbiznes.
Otworzyłem drzwi i
po chwili ściągnąłem brwi ku dołu. Mruknąłem i rozglądnąłem się po korytarzu.
- Chou! –
krzyknąłem.
Cisza.
Gdzie ten kretyn
znowu poszedł? Jak zwykle chodzi swoją drogą, nie powiadamiając mnie o niczym.
Głupi dzieciak.
- Ach, panie
Camui… - Usłyszałem za sobą kobiecy głos.
Odwróciłem się
natychmiast i skinąłem głową, widząc sprzątaczkę.
- Panicz Chou…-
zaczęła, lecz jej w porę przerwałem.
- Żaden panicz,
pani Kamino! To zwykły, rozpieszczony gnojek. I w dodatku ja się również do
tego rozpieszczenia przyczyniłem… No więc?
Uśmiechnęła się
pokornie i odwróciła głowę w prawą stronę. Uczyniłem podobnie.
- Chou-kun poszedł
w tamtą stronę, zapewne do pokoju reżysera.
Wydałem z siebie
głos, jakoby na kształt warknięcia i skierowałem się w tamtą stronę. Żeby tak
bez pozwolenia iść do reżysera, zawracać mu bzdetami głowę. Nie ma za grosz
rozumu, w dodatku jest pod moją opieką, co również odbija się na mojej osobie.
Zapukałem trzy
razy i wszedłem bez pozwolenia do pokoju. Na szczęście reżyser był moim dobrym
znajomym, dlatego nie musiałem dbać o zasady dobrej etykiety. Jednak szacunek
do innych posiadałem, dzięki znakomitemu
wychowaniu mojej matki.
- Takashi, wybacz
za tego kre…
- Widzisz, jeżeli
nie dobierzesz dobrze aktorów o odpowiednich predyspozycjach, film okaże się
klapą. Wszyscy muszą być odpowiednio przyszykowani do swoich ról. Nawet jeżeli
wszyscy grają wspaniale, a tylko jeden aktor coś nawala, nawet ten
drugoplanowy, to i tak film nie jest wart uwagi. Dlatego odpowiedni dobór
aktorów jest tak ważny. – tłumaczył Takashi.
Westchnąłem i
zamknąłem drzwi.
Siedzieli razem i
rozmawiali o filmach. Jak zwykle. Chou uwielbiał chodzić do reżyserów i
zdobywać od nich wiedzę, jak odpowiednio stworzyć film i sprawić, aby film
okazał się hitem. Można powiedzieć, że jego zainteresowaniem było właśnie
reżyserstwo i aktorstwo.
- Co ty tu robisz?
Miałeś siedzieć w pokoju, do czasu aż wrócę. – rzekłem, zdzielając go po
głowie.
- Nudziło mi się,
to postanowiłem popodziwiać korytarz. – Oczywiście. – No i zauważyłem pokój
Tanabe-sana.
- Powinieneś mnie
jednak uprzedzić. Poza tym! Każdy jest teraz zajęty, nie powinineś Takashiemu zawracać głowy. Wstawaj. –
pociągnąłem go za bluzę, a ten wyrwał się jak dzikie kocie. Ukłonił się
reżyserowi, pożegnał i wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. – Wybacz Taka za
niego. To jest taki kretyn, że aż mi za niego wstyd. A nie powinno, bo przecież
nie jest moim dzieckiem.
Zaśmiał się i
odpalił papierosa. Poszedłem w jego
ślady, chociaż dawno tego nie robiłem. Obiecałem Chou, że zaprzestanę to robić.
Cholera jasna, od kiedy stałem się takim opiekującym się i zatroskanym
tatusiem?
- Za co ty
przepraszasz, chłopak jest całkiem jak ty gdy byłeś mały.
Wybuchnąłem
śmiechem.
- Teraz dopiero
zrozumiałem, kiedy mówiłeś, że jesteś zmęczony. Bredzisz od rzeczy.
- Taka prawda. W
dodatku, zna się na rzeczy. Nie chciałby iść właśnie w tą stronę? Mógłbym go
trochę poduczać. A ty powinieneś go przepisać do szkoły aktorskiej, a nie kisić
go w ogólniaku.
Nie skomentowałem
tego i wypuściłem dym z ust. Podrapałem się po karku i pociągnąłem rozmowę na
inny tor. Po dziesięciu minutach wróciliśmy znów na plan filmowy, a gdy
zakończyliśmy wszystkie sceny, wróciłem do garderoby. Na szczęście tam był.
Nie odzywał się
do mnie ani słowem, tylko w coś grał na telefonie ze skamieniałą miną.
Prychnąłem, powstrzymując się od śmiechu. Ma czternaście lat, a obraża się jak
mała dziewczynka.
Wsadzając rzeczy
do torby, spojrzałem w wielkie lustro.
Patrząc sobie prosto w oczy, skierowałem znów wzrok na jego odbicie w
lustrze. No właśnie. Minęły już dwa lata od kiedy jest pod moim dachem i go
wychowuję. Chociaż tak naprawdę, jest to błędne spostrzeżenie – on sam się
wychowuje. Gdy tylko wyczuł na czym stoi, spostrzegł, że tak naprawdę wcale nie
zamieszkuję tego domu, cały czas jestem w rozjazdach, widzimy się przez pięć
minut w ciągu całego dnia. Przez dwie i pół minuty rano i drugą połowę
wieczorem, na korytarzu gdy mijamy się w drodze do toalety. Na początku był
cichy i spokojny, zupełnie taki jak przez pierwsze dni naszego wspólnego
mieszkania. Później stał się bardziej otwarty, rozmowny można by rzec. Jednak
nadal bał się wszystkiego i pytał mnie o zgodę. Po kilku miesiącach takiego
ciągłego pytania trafił mnie szlag i wrzasnąłem na niego, żeby robił co chce,
bo i tak nie jest moim dzieckiem. To było chyba błędem. Później nie odzywał się
do mnie przez długi szmat czasu, a potem…potem właśnie nastąpiło to, co się
ciągnie aż do dnia dzisiejszego. Rządzi
się sam, ciągle się o coś boczy, nie odpowiada na moje pytania i nie zwraca
uwagi na moje upomnienia. Co zaczęło mnie denerwować, bo przecież mogłem go w
każdej chwili wyrzucić na ulicę. Chociaż w sumie, po naszej ostatniej rozmowie
zdałem sobie sprawę, że ogromnie się mylę.
- Mógłbyś się mnie
chociaż trochę słuchać, gówniarzu. – krzyknąłem wtedy do niego, po całym dniu
ciężkiej pracy.
- Przecież nie
jestem twoim dzieckiem, mam się rządzić sam, nieprawdaż? – wycedził, a mnie już
puściły nerwy.
- Ale do jasnej
cholery jesteś na moim utrzymaniu i w każdej chwili mogę cię wyrzucić na brudną
ulice!
Po tej kłótni
spakował się i w mgnieniu oka wyszedł na dwór. Później szukałem go pół nocy, a
gdy go w końcu odnalazłem, to myślałem, ze zgryzę korę drzew ze złości. Tak
naprawdę, zrozumiałem to co chciał mi przekazać: On może się wyprowadzić w
każdej chwili, ale ja i tak po niego wrócę. To było strasznie upokarzające dla
samego mnie, ale nie potrafiłem inaczej. Przeklęty dzieciak.
Z wyglądu też się
zmienił. Odwiedzał Guu najczęściej jak mógł i co chwilę zmieniał swoje fryzury.
Pamiętam ten dzień, kiedy raz wyskoczył z czerwonym irokezem na głowie.
Zmywaliśmy to wtedy przez całą noc, bo myślałem, że dostanę epilepsji, kiedy
tak co chwile mi migała czerwona szczota na jego głowie przed oczyma. Zgodziliśmy się wtedy po raz pierwszy w
jednym – w czerwonych kłakach mu nie do twarzy. Parę miesięcy temu próbował
zabawy w stylu emo, ale po inwazji fioletowej farby na jego plecach, która
później potraktowała je wysypką, zrezygnował. W czasie kiedy nie znalazł nowego
stylu lub zbierał dopiero pieniądze na ubrania, wyglądał normalnie. Tak jak
dzisiaj. Zwykłe jeansy, czarny top i glany. W takim wydaniu lubiłem go
najbardziej.
Uśmiechnąłem się
i biorąc torbę pod pachę, skierowałem się do drzwi. Przy okazji potargałem jego
lekko przydługawe włosy.
- Chodź,
dziewczynko. Czas na nas.
Naburmuszony
wstał i wyminął mnie w drzwiach bez słów. Zaśmiałem się, na co prychnął i
skierował się sam w stronę wyjścia. Uczyniłem to samo, zamykając tylko drzwi do
garderoby.
- Chou! –
krzyknąłem, schodząc zdenerwowany po schodach.
Nie odpowiedział
mi, siedział jak zwykle w jadalni z wlepionymi ślepiami w komórkę. Zabrałem mu
ją i położyłem na kredensie obok.
- Co robisz?!
Jeszcze mu nie odpisałem! – krzyknął, wstając z krzesła.
Gdy chciał
pochwycić komórkę, ja w miarę szybko położyłem na niej dłoń i zmrużyłem
wściekły oczy. Uczynił to samo.
- Nie dostaniesz
swojej komórki, dopóki nie wytłumaczysz się ze swojego zachowania.
- O co ci znowu
chodzi?! Jak zwykle masz problemy… - westchnął i usiadł, udając wyluzowanego na
blacie.
- Nie cwaniakuj mi
tutaj, szczeniaku. Dlaczego dopiero teraz się dowiaduję, że twoi koledzy są w
szpitalu, bo rzuciłeś w nich podpaloną gałęzią?
Nie odpowiedział.
- Chou!
- Nie twoja
zasrana sprawa! – krzyknął i skierował się na górę do swojego pokoju.
Zacisnąłem palce
na jego komórce i dopiero w momencie, gdy poczułem jak jego obudowa się ugina,
zostawiłem go w spokoju. Schowałem twarz w dłoniach i wypuściłem powietrze,
próbując się uspokoić.
To już drugi raz
w ciągu jednego miesiąca. A w ciągu roku szkolnego, to chyba po raz szósty.
Co jest nie tak z
tym dzieciakiem?
Siedziałem z Guu
na kawie, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Śmiejąc się z żartu, odebrałem po
chwili.
- Camui przy
telefonie.
- Dzień dobry,
Camui-san… Chodzi o Chou. – Usłyszałem znajomy głos.
Wychowawczyni
Chou.
- O co chodzi? –
Spoważniałem i już przeczuwając o co mnie poprosi, skierowałem się w stronę
auta.
- Chou znowu pobił
się z kolegami. To już kolejny raz w ciągu tego miesiąca, Camui-san. Ja wiem,
że to dobry chłopiec, ale jeżeli nie zaprzestanie, to dyrekcja postanowi go wyrzucić
ze szkoły.
- Naprawdę
przepraszam. Za chwilę pojawię się w szkole.
- Dobrze,
dziękuję. Czekam.
Rozłączyłem się i
w trybie natychmiastowym pojawiłem się na tyłach szkoły. Ubierając okulary i
kaptur na głowę, wszedłem przez tyły na korytarz. Na szczęście była
lekcja.
Poruszałem się po
szkole z taką łatwością, jakobym był uczniem. Tą rozpoznawalność zawdzięczam
jednak wybrykom chłopaka, przez które często tu bywałem. Każda droga prowadziła
do jednego miejsca.
Pokój
nauczycielski.
Zapukałem i
wszedłem powoli, od razu kłaniając się wychowawczyni. Była tylko ona i Chou,
siedzący w ciszy na krześle. Nawet nie popatrzył w moją stronę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry,
zostawić pana samego z Chou? – zapytała, uśmiechając się łagodnie.
Była miłą,
subtelną i delikatną kobietą. O dziwo, nie za bardzo darzyłem ja sympatią.
Musiałem jednak zachować pozory i być taktowny.
- Dziękuję, jeżeli
by Pani mogła.
Usłyszawszy
dźwięk drzwi , usiadłem na sąsiednim krześle obok Chou i napiłem się z jego
szklanki z wodą. Nie odstawiając jej na stół, uderzałem palcami o jej szklaną strukturę.
W drodze do szkoły zastanawiałem się, jak powinienem zareagować na kolejny jego
wybryk. Przecież nie były to jakieś oceny, ani dziecinne żarty rzucania w
siebie papierkami czy gumkami. Bił się. Czasami aż do krwi, ogromnych siniaków.
Rzucał w ludzi podpalonymi gałęziami lub ostrymi kamykami. Za pierwszym razem,
tak pobił chłopaka, że jakimś cudem złamał mu dwie kończyny. To nie było coś
lekkiego, to nie było nawet zwykłe, męskie lanie. Zachowywał się tak, jakby
chciał wszystkich pozabijać w takich momentach. Nie zdawał sobie sprawy ani z
późniejszych konsekwencji, ani z jego opinii wśród kolegów i nauczycieli.
Tysiące razy robiłem mu awantury, które kończyły się jak zawsze niczym.
Zrezygnowałem więc z kłótni. Rozmowa również nie wchodziła w rachubę, nie z
moim charakterem i usposobieniem do życia, a jego temperamentem i rozszalałymi
hormonami.
Gdy minęło
dziesięć minut a ja skończyłem pić wodę, wstałem i założyłem okulary na nos.
Popatrzył na mnie zdziwiony, otwierając lekko buzię.
- Chodź, jedziemy
do domu. – Zatrząsnąłem kluczami.
- Co?
Odwróciłem się w
jego stronę i schowałem dłonie w kieszenie skórzanej kurtki.
- To co słyszysz.
Wstawaj, wracamy do domu.
- Jak to? - Spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdziwiony,
po czym szybko poderwał się z krzesła. – Nie zrobisz mi awantury? Mów, krzycz.
Bij. Wiem, że chcesz.
- Po co? – Stanął w
bezruchu. Odwróciłem się do niego plecami. – Bierz kurtkę i wracamy.
Wyszedłem zaraz
po tej wymianie zdań na korytarz. Chciałem znaleźć jego wychowawczynię, żeby ją
przeprosić i poprosić o wyrozumiałość.
- Pani Sakano? –
Znalazłem ją przy automatach z napojami. – Będziemy już wracali do domu.
Naprawdę jeszcze raz bardzo przepraszam za ten cały cyrk. To chłopak z własną
wolą, nie da się go ujarzmić, choćbym bardzo tego chciał.
Uśmiechnęła się
promiennie, po czym wbiła wzrok w puszkę kawy.
- Mam nadzieję, że
Chou powiadomił Pana o zbliżających się egzaminach.
Ściągnąłem brwi
ku dołu i mruknąłem. Jakie znowu egzaminy?
- Niestety, o
niczym nie wiem. Ten chłopak rzadko kiedy opowiada o tym co go czeka. Rzadko
kiedy w ogóle z nim rozmawiam… - Poczułem dziwne ukłucie w sercu, po czym
zamilkłem. Właśnie, czy ja w ogóle prowadziłem z nim kiedyś normalną rozmowę? –
Jakie egzaminy?
- Klasa Chou i
inne klasy z tego samego przedziału wiekowego będą pisały egzaminy, mające
przydzielić im odpowiednią przyszłą szkołę. Oczywiście, nie są to testy główne,
lecz nie mniej ważne. Jeżeli Chou chce zdawać do lepszych szkół, musi mieć
powyżej osiemdziesięciu siedmiu procent.
Próbowałem sobie
wszystko poukładać. Ostatnio z jego ocenami nie szło najlepiej, zachowanie
również było godne pożałowania. Pobąkiwał coś ostatnio o szkole technicznej w
jednym z lepszych uniwersytetów tokijskich. Jeżeli ma takie plany, to naprawdę
jestem ciekaw jak sobie poradzi.
- Jest to trudna
sprawa, spróbuję z nim pomówić żeby się poprawił w nauce, jeżeli to…
- Ach, panie
Camui! – Nagle poderwała głowę do góry i mógłbym przysiąc, że gdybyśmy grali w
dramie, to złapałaby mnie mocno swoimi delikatnymi dłońmi, nie chcąc wypuścić
ze swych sideł. Na szczęście byliśmy w szkole, ja byłem opiekunem jej ucznia,
obowiązywały nas zasady. I brak jakichkolwiek, bliższych kontaktów. –
Przepraszam, że tak nagle…ale mam propozycję!
- Słucham?
- Jeżeli Chou źle się
czuje w szkole i pośród kolegów, mogłabym uczyć go u niego w domu w weekendy.
Jest to mądry chłopak, dlatego myślę że poradziłby sobie od razu, gdyby ktoś mu
poświęcił odrobinę swojej uwagi i czasu. Jestem wolna w każdy weekend, dlatego…dlatego
tak sobie pomyślałam, jeżeliby był Pan tym zainteresowany…to ja…to ja bardzo
chętnie.
Westchnąłem. Nie
byłem taki głupi, kolejna chciała wkroczyć w życie gwiazdy Japonii,
wykorzystując drobne kłamstwo. Mimo wszystko, miała jakieś doświadczenie, więc
mogła mu pomóc, a ja naprawdę nie miałem na to ani siły, ani czasu.
- Byłbym
zachwycony, gdyby mogła Pani zacząć go nauczać od przyszłej soboty.
- Ach, ależ
oczywiście, że będę mogła! Chou zda pomyślnie egzaminy z moją małą pomocą.
- Na pewno. Na
mnie już czas, do widzenia.
- Do widzenia,
Camui-san!
Zniknąłem jak
najszybciej ze szkolnego korytarza, a gdy znalazłem się przy samochodzie,
odetchnąłem z ulgą. Koniec końców nie lubiłem atmosfery w szkole i w
towarzystwie nauczycieli. Zauważyłem, że Chou nadal nie ma w samochodzie.
Westchnąłem i spojrzałem na budynek liceum. Znów będę skazany na szkolne
,,uroki’’?
Nagle zauważyłem
go w drzwiach. Trzasnął nimi i ruszył w moim kierunku, po czym wsiadł bez słowa
i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Po kilku sekundach ja również znalazłem
się w samochodzie i odpaliłem z piskiem opon. Gdy znaleźliśmy się na prostej
drodze, włączyłem radio i spojrzałem na jego poważna twarz.
- Co ty znowu taki
fochnięty, jak trzynastolatka? Jak cię stringi uciskają, to je sobie popraw.
Spojrzał na mnie
oburzony, a ja wybuchnąłem śmiechem. Uwielbiałem go denerwować.
Obrócił się w
drugą stronę i założył słuchawki na uszy, włączając muzykę na tyle głośno, ze
zagłuszała radio. Kupno słuchawek z basami i podwójnym stopniem głośności było
złym pomysłem.
- Hej, Chou,
rozmawiaj ze mną. – Wyjąłem mu jedną słuchawkę z ucha, a on jakoby warcząc,
wyrwał mi ją z ręki. – Co ty taki wściekły?
- Nagle chcesz
rozmawiać?
- Nie rozumiem o
co się boczysz. Zawsze chcę z Tobą rozmawiać.
- Czy ty siebie
słyszysz, człowieku? Zastanów się co mówisz.
- Jasna cholera,
mały! – krzyknąłem, dodając gazu. – Zauważ różnicę naszego wieku, po drugie to
ty wiecznie stwarzasz barierę. Jakbyś nie mógł po prostu powiedzieć co cię
trapi, to nie! To ty bombardujesz świat swoimi foszkami, na poziomie
podstawówki.
Widziałem kątem
oka jak próbuje coś powiedzieć, po czym wydał z siebie dziwny dźwięk, jakoby
zduszony krzyk w poduszkę.
- Co?
- Nic, próbuję
zachować ostatki szacunku i kultury, żeby cię nie wyzwać od najgorszych.
Znów wsłuchał się
w swoją muzyke, a ja próbowałem zapanować nad nerwami. Nasza charaktery
zupełnie się nie nadawały do wspólnego życia. Wykańczaliśmy się nawzajem.
Po pół godzinie
byliśmy już w domu. Każdy poszedł do swojego pokoju, każdy zajął się swoimi
sprawami i rozszalałymi emocjami. Dzień
nie był dniem najwspanialszym pod słońcem.
Obudziłem się
około dwudziestej drugiej przez mój rozdzwoniony telefon. Zdrzemnąłem się po
przyjściu ze szkoły Chou.
- Tak?
- Camui, dlaczego
Chou musi się ukrywać ze swoim chłopakiem w pubie? Przecież nie masz nic do
gejow, sam masz mnie jako przyjaciela geja. – rzekł Guu, a ja na wpół przytomny
próbowałem cokolwiek zrozumieć z tego co mówił.
- Ja cię zupełnie
nie rozumiem… O co chodzi z Chou? Jaki
chłopak? Jaki pub?
Wstałem z łóżka i
zapaliłem swiatło. Skierowałem się natychmiast do pokoju podopiecznego, chcąc
mimo wszystko się upewnić, że mój przyjaciel po prostu się zbytnio upił.
Chou nie było.
- Guu… jeszcze
raz, od początku. – zacząłem, próbując się uspokoić.
- No mówie Ci, siedze sobie i popijam
drineczki, szukam zdobyczy…patrze, patrze i widze, że jakaś młoda parka się
strasznie obściskuje koło toalety. No wiesz, zdziwiony że w nich tyle werwy i
zapału, jakie to było namiętne! I jak tak się dalej im przypatrywałem, to
zauważyłem, ze ten chłopak co trzymał rytm i przeważał, to taki trochę podobny
do Chou. Skupiam bardziej wzrok, a to Chou! Mówie ci, tyle w nim zapału było…ikkk…wybacz,
martini działa. I potem poszli do toalety i do tej pory nie wyszli. – Zaśmiał się
na sam koniec, a ja skończyłem ubierać drugiego buta.
- Guu, jaki to
klub?
- ,,Hot night’’, a
co?
- Zaraz tam będę.
KUNIEC XD na razie tyle, czwarty gdzies niedlugo, po testach. Sprawdze bledy, literowki i stylistyke pozniej xD pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz