czwartek, 16 kwietnia 2015

Chairo no Chō - Rozdział trzeci





 - STOP! Cięcie!
 Westchnąłem i sięgnąłem po butelkę wody mineralnej, którą podała mi zastępcza menadżer. Podziękowałem i przeczesałem palcami włosy. Jeszcze tylko parę ujęć i koniec.
  Odszedłem od aktorów i skierowałem się do garderoby. Mieliśmy chwilę dla siebie między zdjęciami i nagrywaniem. Kręcenie i przygotowania do filmu szły pełną parą, nie mieliśmy nawet chwili na wywiady. Reklamą załatwiali się nasi menadżerzy, którzy mieli kontakt i dobre wtyki z prasą. Taki showbiznes.
 Otworzyłem drzwi i po chwili ściągnąłem brwi ku dołu. Mruknąłem i rozglądnąłem się po korytarzu.
 - Chou! – krzyknąłem.
  Cisza.
  Gdzie ten kretyn znowu poszedł? Jak zwykle chodzi swoją drogą, nie powiadamiając mnie o niczym. Głupi dzieciak.
 - Ach, panie Camui… - Usłyszałem za sobą kobiecy głos.
  Odwróciłem się natychmiast i skinąłem głową, widząc sprzątaczkę.
 - Panicz Chou…- zaczęła, lecz jej w porę przerwałem.
 - Żaden panicz, pani Kamino! To zwykły, rozpieszczony gnojek. I w dodatku ja się również do tego rozpieszczenia przyczyniłem… No więc?
  Uśmiechnęła się pokornie i odwróciła głowę w prawą stronę. Uczyniłem podobnie.
 - Chou-kun poszedł w tamtą stronę, zapewne do pokoju reżysera.
  Wydałem z siebie głos, jakoby na kształt warknięcia i skierowałem się w tamtą stronę. Żeby tak bez pozwolenia iść do reżysera, zawracać mu bzdetami głowę. Nie ma za grosz rozumu, w dodatku jest pod moją opieką, co również odbija się na mojej osobie.
  Zapukałem trzy razy i wszedłem bez pozwolenia do pokoju. Na szczęście reżyser był moim dobrym znajomym, dlatego nie musiałem dbać o zasady dobrej etykiety. Jednak szacunek do innych  posiadałem, dzięki znakomitemu wychowaniu mojej matki.
 - Takashi, wybacz za tego kre…
 - Widzisz, jeżeli nie dobierzesz dobrze aktorów o odpowiednich predyspozycjach, film okaże się klapą. Wszyscy muszą być odpowiednio przyszykowani do swoich ról. Nawet jeżeli wszyscy grają wspaniale, a tylko jeden aktor coś nawala, nawet ten drugoplanowy, to i tak film nie jest wart uwagi. Dlatego odpowiedni dobór aktorów jest tak ważny. – tłumaczył Takashi.
  Westchnąłem i zamknąłem drzwi.
  Siedzieli razem i rozmawiali o filmach. Jak zwykle. Chou uwielbiał chodzić do reżyserów i zdobywać od nich wiedzę, jak odpowiednio stworzyć film i sprawić, aby film okazał się hitem. Można powiedzieć, że jego zainteresowaniem było właśnie reżyserstwo i aktorstwo. 
 - Co ty tu robisz? Miałeś siedzieć w pokoju, do czasu aż wrócę. – rzekłem, zdzielając go po głowie.  
 - Nudziło mi się, to postanowiłem popodziwiać korytarz. – Oczywiście. – No i zauważyłem pokój Tanabe-sana.
 - Powinieneś mnie jednak uprzedzić. Poza tym! Każdy jest teraz zajęty, nie powinineś  Takashiemu zawracać głowy. Wstawaj. – pociągnąłem go za bluzę, a ten wyrwał się jak dzikie kocie. Ukłonił się reżyserowi, pożegnał i wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. – Wybacz Taka za niego. To jest taki kretyn, że aż mi za niego wstyd. A nie powinno, bo przecież nie jest moim dzieckiem.
  Zaśmiał się i odpalił papierosa.  Poszedłem w jego ślady, chociaż dawno tego nie robiłem. Obiecałem Chou, że zaprzestanę to robić. Cholera jasna, od kiedy stałem się takim opiekującym się i zatroskanym tatusiem?
 - Za co ty przepraszasz, chłopak jest całkiem jak ty gdy byłeś mały.
  Wybuchnąłem śmiechem.
 - Teraz dopiero zrozumiałem, kiedy mówiłeś, że jesteś zmęczony. Bredzisz od rzeczy.
 - Taka prawda. W dodatku, zna się na rzeczy. Nie chciałby iść właśnie w tą stronę? Mógłbym go trochę poduczać. A ty powinieneś go przepisać do szkoły aktorskiej, a nie kisić go w ogólniaku.
  Nie skomentowałem tego i wypuściłem dym z ust. Podrapałem się po karku i pociągnąłem rozmowę na inny tor. Po dziesięciu minutach wróciliśmy znów na plan filmowy, a gdy zakończyliśmy wszystkie sceny, wróciłem do garderoby. Na szczęście tam był.
  Nie odzywał się do mnie ani słowem, tylko w coś grał na telefonie ze skamieniałą miną. Prychnąłem, powstrzymując się od śmiechu. Ma czternaście lat, a obraża się jak mała dziewczynka.
  Wsadzając rzeczy do torby, spojrzałem w wielkie lustro.  Patrząc sobie prosto w oczy, skierowałem znów wzrok na jego odbicie w lustrze. No właśnie. Minęły już dwa lata od kiedy jest pod moim dachem i go wychowuję. Chociaż tak naprawdę, jest to błędne spostrzeżenie – on sam się wychowuje. Gdy tylko wyczuł na czym stoi, spostrzegł, że tak naprawdę wcale nie zamieszkuję tego domu, cały czas jestem w rozjazdach, widzimy się przez pięć minut w ciągu całego dnia. Przez dwie i pół minuty rano i drugą połowę wieczorem, na korytarzu gdy mijamy się w drodze do toalety. Na początku był cichy i spokojny, zupełnie taki jak przez pierwsze dni naszego wspólnego mieszkania. Później stał się bardziej otwarty, rozmowny można by rzec. Jednak nadal bał się wszystkiego i pytał mnie o zgodę. Po kilku miesiącach takiego ciągłego pytania trafił mnie szlag i wrzasnąłem na niego, żeby robił co chce, bo i tak nie jest moim dzieckiem. To było chyba błędem. Później nie odzywał się do mnie przez długi szmat czasu, a potem…potem właśnie nastąpiło to, co się ciągnie aż do dnia dzisiejszego.  Rządzi się sam, ciągle się o coś boczy, nie odpowiada na moje pytania i nie zwraca uwagi na moje upomnienia. Co zaczęło mnie denerwować, bo przecież mogłem go w każdej chwili wyrzucić na ulicę. Chociaż w sumie, po naszej ostatniej rozmowie zdałem sobie sprawę, że ogromnie się mylę.
 - Mógłbyś się mnie chociaż trochę słuchać, gówniarzu. – krzyknąłem wtedy do niego, po całym dniu ciężkiej pracy.
 - Przecież nie jestem twoim dzieckiem, mam się rządzić sam, nieprawdaż? – wycedził, a mnie już puściły nerwy.
 - Ale do jasnej cholery jesteś na moim utrzymaniu i w każdej chwili mogę cię wyrzucić na brudną ulice!
  Po tej kłótni spakował się i w mgnieniu oka wyszedł na dwór. Później szukałem go pół nocy, a gdy go w końcu odnalazłem, to myślałem, ze zgryzę korę drzew ze złości. Tak naprawdę, zrozumiałem to co chciał mi przekazać: On może się wyprowadzić w każdej chwili, ale ja i tak po niego wrócę. To było strasznie upokarzające dla samego mnie, ale nie potrafiłem inaczej. Przeklęty dzieciak.
  Z wyglądu też się zmienił. Odwiedzał Guu najczęściej jak mógł i co chwilę zmieniał swoje fryzury. Pamiętam ten dzień, kiedy raz wyskoczył z czerwonym irokezem na głowie. Zmywaliśmy to wtedy przez całą noc, bo myślałem, że dostanę epilepsji, kiedy tak co chwile mi migała czerwona szczota na jego głowie przed oczyma.  Zgodziliśmy się wtedy po raz pierwszy w jednym – w czerwonych kłakach mu nie do twarzy. Parę miesięcy temu próbował zabawy w stylu emo, ale po inwazji fioletowej farby na jego plecach, która później potraktowała je wysypką, zrezygnował. W czasie kiedy nie znalazł nowego stylu lub zbierał dopiero pieniądze na ubrania, wyglądał normalnie. Tak jak dzisiaj. Zwykłe jeansy, czarny top i glany. W takim wydaniu lubiłem go najbardziej.
  Uśmiechnąłem się i biorąc torbę pod pachę, skierowałem się do drzwi. Przy okazji potargałem jego lekko przydługawe włosy.
 - Chodź, dziewczynko. Czas na nas.
  Naburmuszony wstał i wyminął mnie w drzwiach bez słów. Zaśmiałem się, na co prychnął i skierował się sam w stronę wyjścia. Uczyniłem to samo, zamykając tylko drzwi do garderoby.

  - Chou! – krzyknąłem, schodząc zdenerwowany po schodach.
   Nie odpowiedział mi, siedział jak zwykle w jadalni z wlepionymi ślepiami w komórkę. Zabrałem mu ją i położyłem na kredensie obok.
 - Co robisz?! Jeszcze mu nie odpisałem! – krzyknął, wstając z krzesła.
  Gdy chciał pochwycić komórkę, ja w miarę szybko położyłem na niej dłoń i zmrużyłem wściekły oczy. Uczynił to samo.
 - Nie dostaniesz swojej komórki, dopóki nie wytłumaczysz się ze swojego zachowania.
 - O co ci znowu chodzi?! Jak zwykle masz problemy… - westchnął i usiadł, udając wyluzowanego na blacie.
 - Nie cwaniakuj mi tutaj, szczeniaku. Dlaczego dopiero teraz się dowiaduję, że twoi koledzy są w szpitalu, bo rzuciłeś w nich podpaloną gałęzią?
  Nie odpowiedział.
 - Chou!
 - Nie twoja zasrana sprawa! – krzyknął i skierował się na górę do swojego pokoju.
  Zacisnąłem palce na jego komórce i dopiero w momencie, gdy poczułem jak jego obudowa się ugina, zostawiłem go w spokoju. Schowałem twarz w dłoniach i wypuściłem powietrze, próbując się uspokoić.
  To już drugi raz w ciągu jednego miesiąca. A w ciągu roku szkolnego, to chyba po raz szósty.
  Co jest nie tak z tym dzieciakiem?

  Siedziałem z Guu na kawie, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Śmiejąc się z żartu, odebrałem po chwili.
 - Camui przy telefonie.
 - Dzień dobry, Camui-san… Chodzi o Chou. – Usłyszałem znajomy głos.
  Wychowawczyni Chou.
 - O co chodzi? – Spoważniałem i już przeczuwając o co mnie poprosi, skierowałem się w stronę auta.
 - Chou znowu pobił się z kolegami. To już kolejny raz w ciągu tego miesiąca, Camui-san. Ja wiem, że to dobry chłopiec, ale jeżeli nie zaprzestanie, to dyrekcja postanowi go wyrzucić ze szkoły.
 - Naprawdę przepraszam. Za chwilę pojawię się w szkole.
 - Dobrze, dziękuję. Czekam.
  Rozłączyłem się i w trybie natychmiastowym pojawiłem się na tyłach szkoły. Ubierając okulary i kaptur na głowę, wszedłem przez tyły na korytarz. Na szczęście była lekcja. 
  Poruszałem się po szkole z taką łatwością, jakobym był uczniem. Tą rozpoznawalność zawdzięczam jednak wybrykom chłopaka, przez które często tu bywałem. Każda droga prowadziła do jednego miejsca.
  Pokój nauczycielski.
  Zapukałem i wszedłem powoli, od razu kłaniając się wychowawczyni. Była tylko ona i Chou, siedzący w ciszy na krześle. Nawet nie popatrzył w moją stronę.
 - Dzień dobry.
 - Dzień dobry, zostawić pana samego z Chou? – zapytała, uśmiechając się łagodnie.
  Była miłą, subtelną i delikatną kobietą. O dziwo, nie za bardzo darzyłem ja sympatią. Musiałem jednak zachować pozory i być taktowny.
 - Dziękuję, jeżeli by Pani mogła.

  Usłyszawszy dźwięk drzwi , usiadłem na sąsiednim krześle obok Chou i napiłem się z jego szklanki z wodą. Nie odstawiając jej na stół, uderzałem palcami o jej szklaną strukturę. W drodze do szkoły zastanawiałem się, jak powinienem zareagować na kolejny jego wybryk. Przecież nie były to jakieś oceny, ani dziecinne żarty rzucania w siebie papierkami czy gumkami. Bił się. Czasami aż do krwi, ogromnych siniaków. Rzucał w ludzi podpalonymi gałęziami lub ostrymi kamykami. Za pierwszym razem, tak pobił chłopaka, że jakimś cudem złamał mu dwie kończyny. To nie było coś lekkiego, to nie było nawet zwykłe, męskie lanie. Zachowywał się tak, jakby chciał wszystkich pozabijać w takich momentach. Nie zdawał sobie sprawy ani z późniejszych konsekwencji, ani z jego opinii wśród kolegów i nauczycieli. Tysiące razy robiłem mu awantury, które kończyły się jak zawsze niczym. Zrezygnowałem więc z kłótni. Rozmowa również nie wchodziła w rachubę, nie z moim charakterem i usposobieniem do życia, a jego temperamentem i rozszalałymi hormonami.
  Gdy minęło dziesięć minut a ja skończyłem pić wodę, wstałem i założyłem okulary na nos. Popatrzył na mnie zdziwiony, otwierając lekko buzię.
 - Chodź, jedziemy do domu. – Zatrząsnąłem kluczami.
 - Co?
  Odwróciłem się w jego stronę i schowałem dłonie w kieszenie skórzanej kurtki.
 - To co słyszysz. Wstawaj, wracamy do domu.
 - Jak to? -  Spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdziwiony, po czym szybko poderwał się z krzesła. – Nie zrobisz mi awantury? Mów, krzycz. Bij. Wiem, że chcesz.
 - Po co? – Stanął w bezruchu. Odwróciłem się do niego plecami. – Bierz kurtkę i wracamy.
  Wyszedłem zaraz po tej wymianie zdań na korytarz. Chciałem znaleźć jego wychowawczynię, żeby ją przeprosić i poprosić o wyrozumiałość.
 - Pani Sakano? – Znalazłem ją przy automatach z napojami. – Będziemy już wracali do domu. Naprawdę jeszcze raz bardzo przepraszam za ten cały cyrk. To chłopak z własną wolą, nie da się go ujarzmić, choćbym bardzo tego chciał.
  Uśmiechnęła się promiennie, po czym wbiła wzrok w puszkę kawy.
 - Mam nadzieję, że Chou powiadomił Pana o zbliżających się egzaminach.
  Ściągnąłem brwi ku dołu i mruknąłem. Jakie znowu egzaminy?
 - Niestety, o niczym nie wiem. Ten chłopak rzadko kiedy opowiada o tym co go czeka. Rzadko kiedy w ogóle z nim rozmawiam… - Poczułem dziwne ukłucie w sercu, po czym zamilkłem. Właśnie, czy ja w ogóle prowadziłem z nim kiedyś normalną rozmowę? – Jakie egzaminy?
 - Klasa Chou i inne klasy z tego samego przedziału wiekowego będą pisały egzaminy, mające przydzielić im odpowiednią przyszłą szkołę. Oczywiście, nie są to testy główne, lecz nie mniej ważne. Jeżeli Chou chce zdawać do lepszych szkół, musi mieć powyżej osiemdziesięciu siedmiu procent.
  Próbowałem sobie wszystko poukładać. Ostatnio z jego ocenami nie szło najlepiej, zachowanie również było godne pożałowania. Pobąkiwał coś ostatnio o szkole technicznej w jednym z lepszych uniwersytetów tokijskich. Jeżeli ma takie plany, to naprawdę jestem ciekaw jak sobie poradzi.
 - Jest to trudna sprawa, spróbuję z nim pomówić żeby się poprawił w nauce, jeżeli to…
 - Ach, panie Camui! – Nagle poderwała głowę do góry i mógłbym przysiąc, że gdybyśmy grali w dramie, to złapałaby mnie mocno swoimi delikatnymi dłońmi, nie chcąc wypuścić ze swych sideł. Na szczęście byliśmy w szkole, ja byłem opiekunem jej ucznia, obowiązywały nas zasady. I brak jakichkolwiek, bliższych kontaktów. – Przepraszam, że tak nagle…ale mam propozycję!
 - Słucham?
 - Jeżeli Chou źle się czuje w szkole i pośród kolegów, mogłabym uczyć go u niego w domu w weekendy. Jest to mądry chłopak, dlatego myślę że poradziłby sobie od razu, gdyby ktoś mu poświęcił odrobinę swojej uwagi i czasu. Jestem wolna w każdy weekend, dlatego…dlatego tak sobie pomyślałam, jeżeliby był Pan tym zainteresowany…to ja…to ja bardzo chętnie.
  Westchnąłem. Nie byłem taki głupi, kolejna chciała wkroczyć w życie gwiazdy Japonii, wykorzystując drobne kłamstwo. Mimo wszystko, miała jakieś doświadczenie, więc mogła mu pomóc, a ja naprawdę nie miałem na to ani siły, ani czasu.
 - Byłbym zachwycony, gdyby mogła Pani zacząć go nauczać od przyszłej soboty.
 - Ach, ależ oczywiście, że będę mogła! Chou zda pomyślnie egzaminy z moją małą pomocą.
 - Na pewno. Na mnie już czas, do widzenia.
 - Do widzenia, Camui-san!
  Zniknąłem jak najszybciej ze szkolnego korytarza, a gdy znalazłem się przy samochodzie, odetchnąłem z ulgą. Koniec końców nie lubiłem atmosfery w szkole i w towarzystwie nauczycieli. Zauważyłem, że Chou nadal nie ma w samochodzie. Westchnąłem i spojrzałem na budynek liceum. Znów będę skazany na szkolne ,,uroki’’?
  Nagle zauważyłem go w drzwiach. Trzasnął nimi i ruszył w moim kierunku, po czym wsiadł bez słowa i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Po kilku sekundach ja również znalazłem się w samochodzie i odpaliłem z piskiem opon. Gdy znaleźliśmy się na prostej drodze, włączyłem radio i spojrzałem na jego poważna twarz.
 - Co ty znowu taki fochnięty, jak trzynastolatka? Jak cię stringi uciskają, to je sobie popraw.
  Spojrzał na mnie oburzony, a ja wybuchnąłem śmiechem. Uwielbiałem go denerwować.
  Obrócił się w drugą stronę i założył słuchawki na uszy, włączając muzykę na tyle głośno, ze zagłuszała radio. Kupno słuchawek z basami i podwójnym stopniem głośności było złym pomysłem.
 - Hej, Chou, rozmawiaj ze mną. – Wyjąłem mu jedną słuchawkę z ucha, a on jakoby warcząc, wyrwał mi ją z ręki. – Co ty taki wściekły?
 - Nagle chcesz rozmawiać?
 - Nie rozumiem o co się boczysz. Zawsze chcę z Tobą rozmawiać.
 - Czy ty siebie słyszysz, człowieku? Zastanów się co mówisz.
 - Jasna cholera, mały! – krzyknąłem, dodając gazu. – Zauważ różnicę naszego wieku, po drugie to ty wiecznie stwarzasz barierę. Jakbyś nie mógł po prostu powiedzieć co cię trapi, to nie! To ty bombardujesz świat swoimi foszkami, na poziomie podstawówki.
   Widziałem kątem oka jak próbuje coś powiedzieć, po czym wydał z siebie dziwny dźwięk, jakoby zduszony krzyk w poduszkę.
 - Co?
 - Nic, próbuję zachować ostatki szacunku i kultury, żeby cię nie wyzwać od najgorszych.
  Znów wsłuchał się w swoją muzyke, a ja próbowałem zapanować nad nerwami. Nasza charaktery zupełnie się nie nadawały do wspólnego życia. Wykańczaliśmy się nawzajem.
  Po pół godzinie byliśmy już w domu. Każdy poszedł do swojego pokoju, każdy zajął się swoimi sprawami i rozszalałymi emocjami.  Dzień nie był dniem najwspanialszym pod słońcem.

  Obudziłem się około dwudziestej drugiej przez mój rozdzwoniony telefon. Zdrzemnąłem się po przyjściu ze szkoły Chou.
 - Tak?
 - Camui, dlaczego Chou musi się ukrywać ze swoim chłopakiem w pubie? Przecież nie masz nic do gejow, sam masz mnie jako przyjaciela geja. – rzekł Guu, a ja na wpół przytomny próbowałem cokolwiek zrozumieć z tego co mówił.
 - Ja cię zupełnie nie rozumiem…  O co chodzi z Chou? Jaki chłopak? Jaki pub?
  Wstałem z łóżka i zapaliłem swiatło. Skierowałem się natychmiast do pokoju podopiecznego, chcąc mimo wszystko się upewnić, że mój przyjaciel po prostu się zbytnio upił.
  Chou nie było.
  - Guu… jeszcze raz, od początku. – zacząłem, próbując się uspokoić.
  - No mówie Ci, siedze sobie i popijam drineczki, szukam zdobyczy…patrze, patrze i widze, że jakaś młoda parka się strasznie obściskuje koło toalety. No wiesz, zdziwiony że w nich tyle werwy i zapału, jakie to było namiętne! I jak tak się dalej im przypatrywałem, to zauważyłem, ze ten chłopak co trzymał rytm i przeważał, to taki trochę podobny do Chou. Skupiam bardziej wzrok, a to Chou! Mówie ci, tyle w nim zapału było…ikkk…wybacz, martini działa. I potem poszli do toalety i do tej pory nie wyszli. – Zaśmiał się na sam koniec, a ja skończyłem ubierać drugiego buta.
 - Guu, jaki to klub?
 - ,,Hot night’’, a co?
 - Zaraz tam będę.

 KUNIEC XD na razie tyle, czwarty gdzies niedlugo, po testach. Sprawdze bledy, literowki i stylistyke pozniej xD pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz