środa, 8 marca 2017

Eiendo II Rozdział siódmy



  Kiedy światło gaśnie, ciemność która następuje, zaczyna otaczać ludzkie serce i tłamsić je, aż do kolejnego poranka. Człowiek mający za matkę Fortunę budzi się w otaczającym go mroku, a gdy ciemność przemija, następuje jasny koniec. Koniec, nieprzewidujący kolejnego poranka. Koniec o niejasnym kolorze. Jednakże przez swoją niejasność i nieprzewidywalność zdaje się wyrażać jedyną pomoc dla ludzkiego zniewolenia. Nadzieję.
 
   Oparła się zmęczona o drzewo i poprawiła zabrudzoną suknię. Słońce zaczęło wschodzić, co równało się z oziębieniem powietrza, obudzeniem się nocnego życia lasu. Aktywowanie się tej strony nie wiązało się jednak z odnalezieniem jej siostry.
 - Hitomi, Ty głupia babo, gdzie się podziałaś? Niedługo zapalą światła w pałacu... Naprawdę mogłabyś się chociaż raz pojawić na czas, wiesz jak to się zawsze kończy! - krzyknęła w głuchą przestrzeń. Westchnęła. - Czemu to zawsze ja Cię muszę szukać? Czy do prawdy zostałam naznaczona znakiem labiryntu? Oh, a może przy narodzinach zostałam dotknięta kwiatem kamelii*?
  Potknęła się o wystający korzeń i runęła na ziemię. Zanim się podniosła, wydała bliżej nieokreślony dźwięk wprost w ziemię. Jak można się domyśleć, chwilę później zaczęła pluć i wyrzucać z siebie pozostałości piasku.
  - Czego jeszcze powinnam oczekiwać? Niech zacznę wrastać w ziemię, spokojnie, zrozumiem. O, a może wchłoną mnie korzenie? Nieee, zbyt przewi...
  Poczuła łaskotanie wokół nogi. Krzyknęła, przerażona łapiąc za halkę i podnosząc ją, w między czasie próbując się uwolnić. Spodziewała się węża, najpewniej żmii, nawet grzechotnika...ale nie korzenia drzewa, mimo że wcześniej o nim wspominała.
 - Boże... Boże! Żartowałam! Puszczaj mnie, no puszczaj! - Chwyciła za splot i próbowała odciągnąć od swojego ciała. Drzewo zareagowało, lecz w przeciwny sposób od oczekiwanego. - Ty głupi badylu, odczep się od mojego ciała! Wejść Ci do środka nie dam, nie pociąga mnie szorstkość kory, Ty łajdaku! Nie dam się wypatroszyć!
  Gałąź przesuwała się wzdłuż nogi dziewczyny, pnąc się wciąż w górę i mocno ją oplatając. Na policzkach pojawiły się łzy; najgorszym uczuciem była dla niej bezsilność. Nieważne w jakiej była sytuacji, próbowała dojrzeć jasne strony i brnąć ku najlepszemu wyjściu. Nie dopuszczała do siebie pesymistycznych czy czasem realistycznych myśli. Wiązało to się niekiedy jednak z jej bezmyślnością, co nie zawsze kończyło się ,,jasnym'' wyjściem.
 - Hitomi... Hitomi gdzie jesteś - powtarzała raz po raz. Tarzała się po ziemi i chwytała każdej napotkanej rośliny, aby tylko odciągnąć od siebie atakującą ją gałąź.
  Gdy zacisk przybrał na sile, syknęła. W nerwach zaczęła rozglądać się po okolicy, próbując znaleźć pomoc w jakiejkolwiek postaci. Drewna drewnem nie powali, pozostaje tylko użyć kamień. Chwyciła najbardziej ostry i zaczęła mocno trzeć o gałąź. Nie pomogło.
 - Zwariuję!
  Nachyliła się do korzenia i wbiła swoje zęby w najmniej umocnione miejsce, łatwe do rozerwania. Gdy poczuła jak zęby przegryzają początkową powierzchnię, wgryzła się mocniej, z wyraźnym zapałem do walki.
  Zanim zdążyła przegryźć całą część, drzewo zaczęło się cofać. Wyprostowana i zadyszana przyglądała się zjawisku. Gdy noga pozbyła się swojego oprawcy, podciągnęła ją natychmiast pod brodę. Przeklęła i jak najszybciej wyprostowała się, nadal przerażona zajściem. To nie było normalne. Cóż, nic innego nie można powiedzieć o świecie, w którym mieszkała, ale nie przywykła jeszcze do samowolnie poruszającego się drzewa. To nie miało prawa bytu.
 - Wszystko ma prawo bytu.
  Szelest.
  Odwróciła się w stronę głosu. Na początku nie ujrzała nic; z głębi lasu mogła usłyszeć tylko pohukiwanie sów. Zmrużyła oczy i nachyliła się do przodu, wciąż trzymając się dłonią za swoją prawą nogę. Po czasie mogła wybadać sylwetkę, poruszającą się w jej kierunku. Automatycznie cofnęła się o krok i chwyciła do tyłu do sakiewki, po sztylet.
 - Takim sztylecikiem nic nie zrobisz.
  Zaskoczona jego słowami rozluźniła uścisk na rękojeści. Chwilę później jej wcześniej wspomniana broń zniknęła, jakoby ktoś ją porwał. Oparła się plecami o drzewo, zdając sobie sprawę z niekorzystnej sytuacji. Przed sobą ujrzała wysuwającą się z mroku gałązkę, która oplatała jej sztylet.
 - Przysuń.
  W mgnieniu oka broń znalazła się przy jej szyi, dotykając ją gładkim ostrzem. Poczuła ukłucie i zapach krwi. Przełknęła powietrze i próbowała wyostrzyć sylwetkę postaci. Nie zastanawiała się nad celem zranienia jej ciała. Nawet jeżeli było to przypadkiem (w końcu atakowała ją drzewo [znów]), to i tak nie zmieniało to jej sytuacji.
 - Czemu ludzie uważają swoje istnienie za najgodniejsze, najlepsze... to oni mają, jak to powiedziałaś, największe prawo bytu. - Prychnął. - Jakże to żałosne. Każde zwierzę i każda roślina ma większe prawo istnienia.
  Gdy pojawił się dwa metry przed nią, otworzyła nieco usta. Miał czarne jak smoła włosy do ramion, współgrające z bursztynowym odcieniem ciała piwne oczy. Jego lewą stronę twarzy, od brwi aż po klatkę piersiową, przecinała blizna. Ciemnozielony strój, umocniony skórzanym pasem, odkrywał jego klatkę piersiową. Zanim jednym krokiem pokonał ich odległość od siebie i przystawił jej mocniej sztylet do gardła, zdążyła jeszcze zauważyć naszyjnik z kłem na jego szyi.
 - Kim jesteś?
  Spojrzał jej wprost w oczy. Była noc, ale mogła przysiąc, iż jego oczy paliły się nieznajomym jej dotąd ogniem. Serce zabiło jej w ponadprzeciętnym tempie, co zagłuszyło jej poprawną pracę mózgu. Otrząsnęła się i zmrużyła oczy. Nieważne jak niesamowitą odznaczał się aparycją i zmysłowością, przystawiał jej ostrze do gardła. Przeszkadzał w poszukiwaniach Hitomi.
 - Obchodzi Cię imię człowieka? Podlejszego od zwierząt i roślin? Z najmniejszym prawem bytu? - Wykrzywiła usta w ironicznym uśmieszku. - Zaskakujące. Jednak ktoś taki może również ulec pokusie ciekawości. Całkowicie jak człowiek.
  Zaśmiała się, a on przycisnął sztylet na tyle mocno, iż naruszył jej naskórek. Chciała syknąć, ale nie chciała mu dać satysfakcji. Spojrzała w dół. Miał rozstawione nogi, co było łatwą drogą wyjścia.
 - Myślisz że tak szybko zwiejesz? Nie tędy droga. - Odsunął się od jej zamaszystego kopnięcia. Nie potrafiła ukryć swojego zdziwienia. Potrafiła za to szybko połączyć wątki; czytał w myślach.
 - Hoo, szybka jesteś maleńka.
 - Nie nazywaj mnie maleńka.
 - Nie chciałaś podać swojego imienia. - Uśmiechnął się pewny siebie.
 - Po co miałabym podawać swoje imię człowiekowi, który przystawia nóż do szyi drugiej osobie, bez powodu. Który... - zanim zdążyła dokończyć zdanie, podciął jej nogi i przywiązał jej ciało do kory drzewa.
 - Tak, jestem człowiekiem. Spłodziła mnie ludzka kobieta i ludzki mężczyzna, dlatego ciałem muszę być do was podobny. Duchem niekoniecznie.
 - Nie każdy człowiek zachowuje się jak człowiek. Zależy też jakie cechy bierzesz pod uwagę, jeżeli mówisz o człowieku. - Mówiąc to, niczym z procy, podążała za ruchami jego rąk i szybkością jego oczu. Gdy w końcu skierował na nią wzrok, oddzielała ich zaledwie szerokość nadgarstka. Wciągnęła powietrze.
   Nie odezwał się od razu, raczej badał jej spojrzenie i całą twarz, głównie jednak skupiając się na oczach. W momencie gdy zauważyła, że jego oczy nagle zaczynają blednąć, zacisnął mocniej uwieź i odsunął się.
 - Hej!
 - Poczekasz sobie tak do rana.
   Westchnął i miał w zamiarze się odwrócić. Gdy obracając się zarzucił swoją szatą, złapała mocno za jej krawędź i prawie przyczyniła się do jego upadku. Chciała na niego od razu krzyknąć, ale gdy odwrócił się z (mord oczemxD) chęcią mordu w oczach, przełknęła wpierw ślinę.
 - Słuchaj, może na spokojnie, cielesny człowieku. Ja Ci nie chce tutaj nic psuć, szanuje zwierzątka, kocham roślinki. - Pogłaskała leżący listek obok siebie, z pełną delikatnością i uczuciem, próbując go bardziej utwierdzić w przekonaniu co do swojego zdania. - Od dzisiaj będę do nich mówić i chwalić za... za to, że ładnie machają listkami na wietrze, że są niedostępne, bo kłują. Obiecuję. Ta Twoja pułapka, ładna liana, nie powiem. Trochę uwiera, ale mogę to potraktować jako przyjemne mrowienie, ewentualnie zaraz tutaj umrę z przyjemności, ale do sedna. - Z każdym jej kolejnym zdaniem, coraz szerzej otwierał oczy. - Mi się jakoś samej tam bardzo nie spieszy, gdyby nie to, że muszę odnaleźć moją ukochaną siostrunię. Taka złotowłosa, zawsze się pakuje w kłopoty, a jej ulubione miejsce to krzaki i zarośnięte pola. Ogólnie miód, cud i grzeczna dziewczyna, czasami tylko przyniesie ze sobą pijawki, czy przyleci za nią szarańcza. No i wiesz, ja bym tu bardzo chętnie została, pozachwycała się chropowatością liany i ochoczo bym komplementowała to uciśnienie,
tak: ,,Ach! Jakie to jest mocne! Jak to mnie mocno ściska! Ach!'', ale zagubiona siostra to priorytet.
  Patrzyła na niego, uśmiechając się szeroko i przekrzywiając głowę. Wyglądał jakby na chwile odleciał z tego świata, czy stał się jednym z otaczających ich głazów. Zaczęła kontemplować nad innym planem, miała mało czasu.
  Spotkał wielu ludzi na swojej drodze. Wielu próbował zabić, wielu zastraszał, wielu więził. Większość dziwił i zaskakiwał, przerażał. Nikt do tej pory jednak nie zadziwił go do tego stopnia. Zastanawiał się tylko, czy to czyste schorzenie na tle psychicznym i trafił na swego rodzaju upośledzoną osobę, czy po prostu jeszcze mało wie o ludziach.
 - To jak? Puścisz mnie?
 - Kim jest Twoja siostra?
 - Ej, ej, to też człowiek. Zadziwiasz mnie, cielesny człowieku - duchowo zwierzu. Skąd takie zainteresowanie nasz... moim gatunkiem? - Gdy zmrużył brwi, westchnęła. - Dobrze, dobrze. Jej imię to Hitomi.
  Gdy jego brew uniosła się ku górze, przekrzywiła głowę w geście zainteresowania. Skierował wzrok znów na nią i podszedł, wzdychając.
 - Zachowujesz się jak pies. Przestań przekrzywiać ten łeb.
  Dotknął jej czaszki i siłą wyprostował. Dotknął dłońmi więzów, które po chwili zaczęły się powoli rozluźniać, by po dłuższym czasie całkowicie ją uwolnić. Zaczęła strzepywać ziemię ze swojego ubrania, które i tak wyglądało jak jedna wielka szmatka, wyciągnięta z błotnej kąpieli. Zanim wstała, zatrzymał ją gestem ręki.
 - Powiedziałaś Hitomi, tak?
 - Tak. Znasz moją siostrę?
 - Niezupełnie. Skoro Twoja siostra to Hitomi, to Ty zapewne jesteś Byakko.
 - No jakoś tak się złożyło. Czekaj, skąd znasz moje imię?
  Obdarzył ją spojrzeniem pełnym znudzenia. Prychnęła.
 - Wiesz, ludzie się dziwią gdy znikąd znasz ich imię.
 - Zapomniałem. Powiedzmy, że jestem magiczną wróżką. Chodź. - Złapał ją za ramię i mocno pociągnął ze sobą do góry, prawie ją przewracając.
  Chuchnęła na pasmo włosów, które zakryły jej twarz i spojrzała na niego zdenerwowana. Wyrwała szybko z objęcia swoje ramię i stanęła przed nim.
 - Jesteś tak samo zmienny, jak człowiek. Wyglądasz jak człowiek. Jesteś ciekawy jak człowiek. Więc tak naprawdę jesteś mną, nami. Nie wyprzesz się swojego gatunku, nie ukryjesz tego. - Westchnęła. - Z resztą nieważne. Żegnam.
  Odwróciła się na pięcie i gdy miała postawić krok w stronę leśnej ścieżki, pociągnął ją za nadgarstek. Zanim zdążyła ruszyć ręką i go uderzyć, już miała na nadgarstku kajdanki.
 - Co to jest? - Podniosła zabezpieczenie do góry, prawie go uderzając w nos. - Co. To. Jest.
 - Kara dla pieska.
  Zagryzła wargę i próbowała go chwycić za głowę, aby zaraz potem schylić ją i uderzyć w nią pełnią siły kolanem. Jak się można spodziewać, uniknął tego i ruszył na przód, pociągając jej ciało za sobą. Był całkowicie niewzruszony.
 - Hej! Mówię do Ciebie! Jakiego pieska? Ja jestem człowiekiem, nie miej omamów i nie zamieniaj mnie w psa, halo. Jestem kobietą, więc...
 - Chyba się zagalopowałaś. - W mgnieniu oka zjawił się przed nią, dotykając swoją gołą klatką piersiową jej brudnej sukienki. Pociągnął ją za kajdanki do góry, tak że całkowicie wpadła na jego ciało, a jej twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jego pełnego gniewu spojrzenia. Połknęła powietrze. - Kobieta? W jakim aspekcie? W którym punkcie?
  Wyciągnął rękę w jej stronę i przejechał palcem po gorącej i mokrej od potu szyi dziewczyny. Wykrzywił twarz w szyderczym uśmieszku, zniżając palec.
 - Kobiety nie zachowują się jak gówniary. Jak zwykłe chłopki. Kobiety są dumne, a to co Ty przedstawiasz, to zwykła głupota. - Przysunął swoje usta do jej ucha i szepcząc, zauważył jak drży. Niski ton głosu i gorący oddech potęgował reakcje jej ciała. - Jesteś jeszcze młodziutka, co Ty możesz wiedzieć o byciu kobietą. Nawet nie starasz się ukryć swojego podniecenia.
  Na koniec, gdy prawie dotknął ustami jej ucha, uśmiechnął się. Powrócił do swojej poprzedniej pozycji i nie czekając na jej odzew, ruszył do przodu. Gdy po minucie, nie czuł żadnego oporu, postanowił się odwrócić. Co jak co, ale oczekiwał jakiejś większej reakcji.
  Huk.
  Leżał plecami na ziemi, całkowicie zdziwiony tym co się stało. Nie przewidział tego. Siedziała na nim okrakiem i opierała ręce na jego klatce piersiowej, nachylając się nad nim. Przesunęła się bardziej do przodu, poruszając przy tym biodrami. Była w sukience. On miał lekki materiał. Niestety był mężczyzną i to wrażliwym na jakikolwiek dotyk. Miał zamiar obrócić ich pozycje, lecz gdy spojrzał w jej oczy, zamarł.
  Barwą przypominały wzburzone morze, które go często przerażało. Wyczuwał niesamowitą energię, która zapewne nie była przyjazna. Kierowana w jego stronę, przyspieszała bicie jego serca, na co zareagował natychmiastowym, ironicznym uśmieszkiem. Dziecko potrafiło jednak czymś zaskoczyć.
 - Może i nie jestem kobietą, ale pomyliłeś się co do mojej dumy. - Nachyliła się na tyle blisko, że otoczyła jego głowę swoimi długimi włosami, łaskocząc go co chwile w policzki. Poczuł jak zjeżdża ręką po jego nagim brzuchu, doprowadzając go do szału zimnem swoich palców. Zacisnął zęby i dokładnie obserwował jej mimikę.
 - Chyba mam tutaj do czynienia z najgorszym schorzeniem; dorosły mężczyzna reaguje całym swoim ciałem na dziecko. Czyżbym miała do czynienia z szatanem? Może ze zwykłym upośledzonym na tle seksualnym? Kogo normalnego pociągają dzieci?
  Trwało to krótką chwilę. Gdy odczepiała kajdanki, patrzyła na niego z dziką satysfakcją w oczach. Rzuciła na jego brzuch kawałek metalu i kluczyki, które zgrabnie wyjęła mu z pasa, gdy on się niczego nie domyślał.
 Nic więcej nie mówiąc, rzuciła się biegiem w stronę jeziora. Odwracała się kilka razy, ale nie ścigał jej. Westchnęła. Czemu była zawiedziona? Cóż. Porzuciła szybko te myśli. Straciła zbyt dużo czasu, teraz może być jej trudniej odnaleźć Hitomi.
 - Hitomi!
 Biegła ile sił w nogach, ale po kolejnych piętnastu minutach płuca jej wysiadły. Oparła się o większy głaz i dotknęła za brzuch, próbując uspokoić oddech. Na szczęście była już przy jeziorze, które miała sprawdzić. To miejsce było jej pierwszą myślą, gdyż zazwyczaj tutaj ją znajdowała.
 - Hitomi, gdzie jesteś?
  Zmierzała powoli w kierunku wody, raz po raz badając dokładnie teren. Nie widziała nikogo, nawet zwierząt. Spojrzała na taflę wody i zdziwiona zauważyła, iż jest lekko wzburzona. Nachyliła się bardziej, a gdy jej wzrok się wyostrzył, zauważyła pewien cień na dnie morza.
  Zanim zdążyła wskoczyć pełna przerażenia do wody, ktoś złapał ją z tyłu za ramię.
 - Co... Enenra! Ona tam jest! Ona jest na dnie! - krzyczała do niego, pełna szaleńczej aury. Wyrywała się co chwile, ale on coraz bardziej zaciskał dłonie na jej ramionach. - Puść mnie do cholery! To moja siostra!
  Unikał jej każdego ataku wymierzonego w jego stronę. Gdy całkowicie ją unieruchomił, przyciągnął do siebie i zaczął mówić na spokojnie:
 - Ona teraz przeżywa spotkanie z Eternitią.
 - Słucham?
 - Eternitia. Pamiętasz, mówiłem wam o niej. Wasze przeznaczenie. Pamiętasz również, jak mówiłem wam o pewnym spotkaniu z wyrocznią i drogą, którą musicie przejść. Ona przeżyje...a przynajmniej w to wierzę.Ty też musisz.
 - Jak to wierzysz?! Czemu tak beztrosko stoisz, gdy ona może zaraz zginąć?!
 - Ponieważ w nią wierzę.
  W momencie gdy o tym mówił, woda zaczęła się pienić i nagle wystrzeliła ku górze. Odskoczyli oboje i upadli na ziemię. Skierowała wzrok na swoje dłonie, która trzęsły się razem z ziemią.
 - Co się dzieje?
 - Prawdopodobnie walczy teraz o swoje życie. Co może się wiązać z punktem kulminacyjnym przemiany.
  Nie odpowiedziała. Obserwowała dokładnie całe zjawisko. Pełna przerażenia i troski o swoją siostrę, podniosła się z trzęsącej się ziemi i biegła wprost w stronę jeziora. Nim dotknęła wody, niesamowita siła powietrza odrzuciła ją do tyłu, tak, że uderzyła o drzewo. Poczuła jak złamała żebro i krzyknęła wgłąb lasu.
 - Byakko! Mówiłem, żebyś nie podchodziła! Nikt nie może tego teraz przerwać, tylko ona sama.
  Dotknął ostrożnie jej ciała i otworzył szeroko oczy, gdy zobaczył krew na jej ciele. Chwilę potem się opanował i zaczął opatrywać jej rany, urywając część swojego ubrania.
 - Potrzebny nam Arthyen. Nie jestem dobry w opatrywaniu aż tak poważnych ran.
 - N-nie ważne, naprawdę nic nie możemy zrobić? - Syknęła.
 - Nic. Możemy tylko mieć nadzieję.
  Westchnęła. Ich całe życie opierało się na nadziei, szczególnie na nadziei w nie same. Bądź co bądź, wiara w ich siostrzaną więź nigdy jeszcze nie zawiodła i wiedziała, że nie zawiedzie. Zacisnęła mocno dłoń na ranie i zmrużyła oczy.
 - Da radę. Zawsze daje.
  Enenra spojrzał na nią z ukosa i uniósł lekko kąciki ust, jakoby w uśmiechu.

  Woda wciąż nie opadała, trzęsienie się wzmocniło. Przerażające odgłosy kruków zaczęły się przybliżać.
 - Za niedługo wzejdzie słońce - stwierdziła, obracając się w jego stronę. Z każdą chwilą robiło się jej coraz słabiej, ale determinacja nie pozwalała jej zemdleć.
 - Wiem. Dziwi mnie to również.
 - Szybko to nastąpiło.
  Gdy usłyszeli nieobcy im głos, odwrócili się w tym samym momencie w jego kierunku.
  Otworzyła szeroko buzię, aby zaraz później syknąć z bólu.
 - Arthyen, chyba nasza braterska więź jeszcze nie zardzewiała. Myślałem o Tobie, mamy mały problem.
 - Widzę. - Uśmiechnął się, z pełnym sarkazmu wykrzywieniem.
 - Czekaj, czekaj. Enenra. Braterska więź? Jak to? Nie mów, że jesteście braćmi!
 - Tak - rzekli oboje, patrząc w jej stronę.
 Westchnęła i oparła się o drzewo. Tego było za wiele. Znów zwróciła swoje spojrzenie na wodę, która wydawała się płonąć.

  Zatrzymywała się co jakiś czas, by rozmasować nogi. Wydawało się jej, że płynęła bardzo długo, nie zdziwiłaby się gdyby kilka godzin. Tunel nie kończył się, mogłoby się wydawać, że nawet się nie zmieniał. Jakoby ciągle przemierzała ten sam odcinek. Wciąż jednak widziała jego koniec, jasną poświatę, która emanowała nieznaną jej dotąd energią. Poczuciem dobra, ciepła oraz bezpieczeństwa. Było to podobne uczucie do tego, gdy towarzyszyła jej siostra. Nieważne w jakiej znajdowały się sytuacji; gdy były razem, czuła jakoby przykrywał ją jedwabny płaszcz ochrony.
  Gdy o tym pomyślała, podłoże zaczęło drżeć. Podniosła szybko wzrok i zmarszczyła brwi. Musiała jak najszybciej dostać się do wyjścia, chociaż wydawało się jej wciąż bardzo odległe. Zaczęła płynąć szybciej, dziękując Bogu, iż otrzymała możliwość oddychania pod wodą. Chwilę później, gdy chciała zaczerpnąć powietrza, poczuła iż zaczyna się dławić wodą. Ostry niczym ostrze sztyletu ból pojawił się w okolicach szyi. Odruchowo, dotknęła tego miejsca, by po chwili wyczuć, iż jej nowo powstałe skrzela zaczęły znikać. Rozpoczęła się reakcja łańcuchowa; począwszy od uczucia strachu, który wywołał adrenalinę, aż po automatyczne zakrywanie ust i nosa, w geście chęci zatrzymania ostatnich pokładów tlenu. Co miała zrobić? Nie przybliżyła się nawet o milimetr do wyjścia, a wejście, którym wpłynęła, zdało się całkowicie zniknąć. Nie wyobrażała sobie śmierci w morskim tunelu. Musiała przecież wykonać swoją misję. W dodatku, nie mogła zostawić tak Byakko.
  Przestała wykonywać jakiekolwiek ruchy, przez które tylko traciła siłę i energie. Rozglądnęła się, jakoby miało jej to pomóc w znalezieniu pomysłu, planu. Woda. Przecież próbowała nad nią panować. Może nie całkowicie się jej udawało, ale potrafiła w minimalnym stopniu ją kontrolować.
  Czuła że zostało jej coraz mniej powietrza, co wiązało się z szybką ulotnością czasu. Czas. Ulotność. Jakby o tym nie myśleć, wszystko co ją otaczało wiązało się z ulotnością. Skoro czas jest ulotny, to czemu ludzie są mu podlegli? Przecież ludzie, a raczej ich fizyczna postać, nie jest stała. Jest również ulotna, niczym czas. Ciało, fizyczność wiązało się z ograniczeniem naszej prawdziwości. Dla innych zdawało się być klatką, dla drugich odpowiednim miejscem schronienia. Dla Hitomi jej ciało było zdecydowanie więzieniem, od dziecka. Dlaczego nie wpadła na to wcześniej?
  No tak. Przecież potrzebowała zapalnika, jak zawsze. 
  Ciało nie było jej do niczego potrzebne. Zdawało się być uciążliwą skorupą, z której potrzebowała się uwolnić. Przynajmniej na tę chwilę. Jeżeli woda wybrała ją, a ona wybrała wodę, to czemu nie miałaby się stać z nią jednością?
   Odsunęła dłonie od ust i nosa. Wyprężyła swoje ciało i rozłożyła swoje ręce i nogi na znak krzyża, powoli zamykając oczy. Nie musiała widzieć wody, chciała tylko ją czuć. Po chwili, nie namyślając się długo, otworzyła usta i pozwoliła by woda wypełniła całe jej ciało. Wiedziała, że czasem wszystko trzeba postawić na szali. Nawet życie w walce o życie.

  Poczuła... wolność. Po raz pierwszy w życiu spotkała się z takim uczuciem. Uczuciem? Nie do końca była pewna czy było to odpowiednie określenie, ponieważ wkrótce się przekonała, iż nie miała czym odczuwać. Widziała wszystko wokół, w nienaturalnym dla ludzkiego oka przybliżeniu. Mogła osiąść na strukturze każdego zwierzęcia, rośliny, skały. Co więcej, potrafiła stać się jednością z czymkolwiek chciała. Uczucie wolności wiązało się z tworzeniem i składaniem się na życie innych. Zdała sobie sprawę, że należy, ale i tworzy morski świat. Stała się jednością z wodą, która była wszystkim.
  Gdyby miała jeszcze części twarzy, zapewne roześmiałaby się, a jej oczy przepełniałoby szczęście.
  Skoro stała się wodą, dotarła do końca tunelu w pół sekundy. Wyjście z tunelu prowadziło do otwartej morskiej przestrzeni, pełnej barw rafy koralowej, ławic ryb, białego niczym śnieg piasku, pływających stad delfinów oraz orek. Z zewnątrz dochodziło jasne, poranne światło, oświetlające pozostałości po dawnych rzeźbach oraz kolumnach. Nie odczuła zdziwienia. W zamian za to poczuła nienaturalną bliskość z tym miejscem, jakoby był to jej prawdziwy dom.
 - Hitomi.
  Prąd wody przyspieszył, co wiązało się z automatycznym zmienieniem jej kątu widzenia.
  Na tle morskich głębin ujrzała wyłaniającą się z otchłani płaszczkę, które płynęła wprost w jej kierunku, z dziwnie jaskrawymi ślepiami.
 - Potrafię przybrać każdą formę, potrafię zapanować nad każdym organizmem.
  Po chwili płaszczka ustała, zawróciła i skierowała się w stronę innych ławic ryb.
 - Nawet tymi najbardziej nieujarzmionymi.
  Gdy usłyszała ostatnie słowa, przez jej wodną postać przepłynął rekin, obracając się na samym końcu w jej stronę. Posiadał taki sam nieodgadniony błysk oczu co płaszczka.
 - Tymi, które z zewnątrz wydają się być spokojne i niezagrażające. – Jeden z glonów począł rosnąć ku górze. – Ale mogą stać się najgorszymi przeciwnikami.
  W momencie przypomniała sobie, jak ostatnio z ledwością uratowała się spod takowych ,,spokojnych’’ sideł. 
 - Mogę także nie przyjąć żadnej fizycznej postaci. Często jest to jednak potrzebne w kontaktach z ludzkimi istotami. Spokojnie, słyszę Twoje myśli jako słowa. Odpowiadaj bądź pytaj, jeżeli masz taką ochotę.
  Hitomi była pewna tego co ją otaczało oraz tego, czym się stała, ale jak na nią przystało, paradoksalnie nie mogła uwierzyć w wypowiadane słowa. Musiała jednak zaspokoić swoją ciekawość.
 - Cóż, mogłam się spodziewać, że pierwsze pytanie będzie dotyczyło mojej osoby. A raczej bytności. Wy, ludzie, nazywacie mnie Eternitią, swego rodzaju wyrocznią.
  Gdyby miała brwi, zapewne podniosłaby je ku górze.
 - Spotkałaś się ze mną dosyć wcześnie, jak na osobę, która dopiero dowiedziała się o swoim przeznaczeniu. Niektórzy spotykają się ze mną na krótko przed śmiercią. W pewien sposób, można tutaj mówić o swoistej wyjątkowości. Szczególnie, jeżeli wyzbyłaś się swojej fizycznej postaci. Którą będę Ci musiała zwrócić.
  Wszystkie zwierzęta oraz rośliny uspokoiły się, żadne z nich nie przybrało charakterystycznej złocistej, błyszczącej barwy oczu bądź struktury (w przypadku roślin), która informowała o obecności Eternitii w danej istocie. Hitomi słyszała już tylko jej głos.
 - Pytasz dlaczego. Twoje fizyczne ciało jest Ci potrzebne do wykonania poszczególnych misji, od narodzin jesteś przeznaczona wyższym celom niżeli prowadzeniu gospodarstwa. Nie ubliżając gospodarzom i rolnikom, gdyż wszyscy są do czegoś potrzebni i w różnych aspektach ważni. W drodze ku poznaniu swojego przeznaczenia, koniecznością jest przetrwanie oraz uwolnienie się od naszych lęków i ograniczeń. Pierwszą próbą było wystawienie Cię na siłę czasu. Sprawdzenie granic Twojej cierpliwości.
  Przypomniała sobie swoją niekończącą się wędrówkę, po czym usłyszała kobiecy pomruk.
 - Tak. Tunel. Drugą próbą nazywam walką o tożsamość. Ludzkie istoty postrzegają siebie jako cielesny twór z włożoną do środka energią. Akceptują jedyny sposób funkcjonowania; połączenie ciała z napędzającą go energią. Jako że głównym punktem odniesienia jest dla nich ich ludzka skorupa, stawiają sobie za niemożliwe odłączenie tych dwóch pierwiastków od siebie. Raz usłyszałam od jednego z przybyłych, że przecież ciało nie może funkcjonować samo, coś musi je napędzać. Jeżeli umarłby, to równałoby się to z całkowitym zniknięciem jego osoby. Cóż, może i ciało nie będzie w stanie funkcjonować, ale dlaczego żadna z ludzkich istot nie skupia uwagi na wewnętrznej sile swojej energii? Nie potrzebujecie żeby coś napędzało waszą duszę, ponieważ jest ona nieskończonym źródłem waszego ,,Ja’’.
  Hitomi zaczęła odczuwać dziwne mrowienie... tak, mrowienie. Jej stopy zaczęły się materializować, podobnie jak reszta ciała. Tkanka po tkance, komórka po komórce. Przy przywracaniu górnych partii ciała zaczęła czuć nieprzyjemne ukłucia, po których ból utrzymywał się jeszcze przez jakiś czas po całkowitej przemianie.
 - Będziesz musiała wytrwać. Wiem. Kiedy poznałaś prawdziwą wolność odejścia od ciała, czujesz się teraz dwa razy gorzej. Jakkolwiek byś się jednak nie czuła, musisz to przetrwać, by znaleźć swój cel.
 - Znaleźć? – Mruknęła i uniosła brwi ku górze. Na początku odchyliła się do tyłu i złapała za swoją twarz. Wprawienie w ruch brwi było takim dziwnym uczuciem. Mimo że robiła tak przez większość swojego życia, teraz zdawało się to jej tak obce. Wręcz niewygodne. – Czy moje przybycie do Ciebie nie wiązała się raczej z tym, żebyś mi przekazała ten cel?
  Usłyszała cichy szmer, zapewne będący śmiechem wyroczni.
 - Podam Ci informacje na temat Twojej drogi, Twoich mocy i zdolności, ale ostateczny cel będziesz musiała znaleźć sama. A raczej go wykonać. Nawet ja nie jestem w stanie tego dokładnie nakreślić.
 - Enenra mówił mi co innego.
 - Enenra mówi różne rzeczy.
  Westchnęła, po czym westchnęła. Gdy złapała za kark w celu rozmasowywania go, poczuła znów skrzela.
 - Może inaczej. Czy podczas tej ,,drogi’’, o której mówisz, będę w stanie znaleźć mój cel?
 - Co więcej, będziesz go mogła wypełnić.
 Skrzyżowała ręce na piersiach, poruszając powoli nogami dla równowagi.
 - Nie jesteś w stanie mi powiedzieć jaki jest cel mojego życia, ale jesteś pewna kiedy to nastąpi.
 - Mogę określić czas oraz ludzi, którzy będą z Tobą w tamtym momencie. Ponieważ jest to energia, jestem w stanie to wyczuć.
  Hitomi spojrzała na płynącą w jej kierunku ławicę małych rybek, których oczu świeciły się znanym już jej blaskiem.
 - Skoro nic więcej nie możesz mi powiedzieć na temat mojego przeznaczenia bądź celu, wyjaśnij mi jaką drogą mam się kierować oraz wytłumacz mi wszystko na temat moich mocy.
  Przez chwilę ławica ryb okrążała ją i co parę sekund muskała jej nagie części ciała. Długo czekała na odpowiedź, dlatego zaczęła się niecierpliwić. Jednakże uczuciu zniecierpliwienia towarzyszyło zdziwienie. Eternitita do tego czasu odpowiadała jej bardzo szybko, w dodatku rozbudowanymi zdaniami. Zanim zadała kolejne pytanie, woda zaczęła mętnieć, światło zanikało, a wszystkie morskie zwierzęta ruszyły w poszukiwaniu kryjówek.
 - Wyrocznio?
 - Jak mówiłam, abyś mogła poznać swoje przeznaczenie i drogę, którą masz się kierować, musisz przejść następujące poziomy.
  Kiwnęła głową.
 - Przeszłaś dotąd dwa etapy z trzech. Abym mogła pomóc Ci się zapoznać z zadaniami, które masz wykonać oraz z Twoimi zdolnościami, musisz przejść trzeci etap.
 - To znaczy?
  Nastąpiła kolejna długa cisza, prądy wodne przyspieszyły. Nagła gwałtowność wody zaczęły burzyć jej równowagę.
 - Musisz utracić to, co jest dla Ciebie najważniejsze.
 - Słucham? – Próbowała skupić się na zimnym głosie Eterniti, ale napływ kolejnych prądów zupełnie ją dezorientował.
 - Każdy z ludzi jako ostatni etap musi przeżyć najgorszy ból, bezpośrednio związany z psychiką. Całkowity ból egzystencjalny potrafi oczyścić naszą duszę, tak aby była odpowiednio przygotowana na nową drogę. Twoje najgorsze cierpienie jest związane z odebraniem.
 - Odebraniem? Odebraniem czego?
 - Będzie to Twój ostatni etap. Mam nadzieję, że niedługo się znów spotkamy.
   Zanim zdążyła krzyknąć, ostry i metaliczny dźwięk rozproszył się po całej przestrzeni. Złapała się za uszy i próbowała je jak najszczelniej zakryć. Krzyczała na cały głos, roniąc z bólu łzy. Gdy poczuła iż za chwilę straci przytomność, widziała zarys wyciągniętej ręki w stronę tafli wody. Wkrótce potem pojawiła się cała sylwetka. Rozpoznałaby ją wszędzie. Nie musiała widzieć dokładnych rysów, by jej serce mogło mocniej zabić.
  Opadając na dno i zamykając oczy, mogłaby przysiąść, iż metaliczny dźwięk począł zamieniać się w usypiający ją głos wymawiający jej imię.

    Zanim poczuła kolejną dziecięcą pięść na swoim wychudzonym sześcioletnim ciele, skuliła się w kłębek. Nagle usłyszała jakiś chrzęst, trzask i krzyk. Znane głosy znęcających się nad nią każdego tygodnia dzieci, zaczęły zamieniać się w przerażone wrzaski, które po chwili zupełnie znikły. W momencie gdy poczuła nieznajome ciepło na swoim ramieniu, uderzyła szybko w rękę nieznajomego w geście obronnym. Geście, który był już jej nawykiem.
  W pierwszej chwili ujrzała wytrzeszczone, szaro-błękitne ślepia. Przypatrywały się jej z tak wielką dozą uczuć, iż nie potrafiła nawet ich rozpoznać. Być może również dlatego, iż nikt inny wcześniej nie obdarzył jej takim spojrzeniem. Barwa tęczówek, która automatycznie uspokajała ją i przenosiła w zupełnie inny świat. W jej świat. W świat, który był jej domem. Spojrzenie naładowane brakiem negatywnych emocji, natychmiastowo rozgrzewało całe jej ciało. Sucha i zimna ziemia stawała się bezpiecznym legowiskiem. Cały ból spowodowany obiciami i kilkoma ranami na jej dziecięcym ciele zaczął odchodzić. Po raz pierwszy w życiu poczuła, że nie jest samotna.
 - Ummm.. Byakko. – Wyciągnęła w jej kierunku małą dłoń i dotknęła jej brudnego policzka.
 Na początku wzdrygnęła się i chciała się odsunąć. Jednakże przyciągające spojrzenie dziewczynki, nie pozwoliło na cokolwiek innego, niźli zaakceptowanie.
 Po chwili niebieskooka pomogła jej się podnieść z ziemi i usiąść po turecku. Nadal trzymając swoją dłoń na jej policzku, złapała za jej rękę i przysunęła do swojej twarzy. Poczynając to samo co ze swoją dłonią, przyłożyła rękę złotowłosej do swojego zaróżowionego policzka. Uśmiechnęła się.
W tym momencie postanowiła, iż nie pozwoli na jej odebranie. Nikomu.

  - Boże... dzieci... kto was porzucił?
  Podszedł do nich mężczyzna i próbował ich dotknąć. Pierwsza, o złotawej barwie włosów, odsunęła się i warknęła. Niczym zwierze. Trzymała kurczowo za nadgarstek drugą, która w przeciwieństwie do niej, patrzyła na mężczyznę wielkimi, zaciekawionymi oczami. Ruszyła w jego stronę, na początku zatrzymana przez towarzyszkę. Uśmiechnęła się i złapała ją za dłoń, splatając z nią dłonie. Podeszły razem kilka kroków i usiadły naprzeciwko niego, wpatrując się wprost w jego oczy.

  Weszły do drewnianego domku, który od wejścia promieniował ciepłem i bezpieczeństwem. W kominku palił się ogień, a obok niego leżało niewykorzystane drewno. Na stole leżały pęki ziół i upolowane zające. Na sam ich widok zaburczało im w brzuchu. Brązowooka w pierwszej chwili pomyślała o smutnym końcu życia leśnych zwierząt. Wiedziała jednak, że ludzie by przeżyć potrzebowali strawy.
  Długo wpatrywały się w płonący ogień. Zanim dotarło do nich, iż minęło przynajmniej pół godziny, starszy mężczyzna podszedł w ich kierunku i dotknął dwóch głów. Złotowłosa strąciła szybko jego rękę i warknęła. Po chwili dziewczynka, zwana Byakko, złapała ją za ramię, przyciągając do siebie. Skierowała na nią wzrok.
 - Saberi.. Saberi..
  Nie rozumiała co mówiła, ale cokolwiek co wypowiadała, było jak rozlewająca się po jej ciele ciepła woda.
 Gdy uspokoiła się i pozwoliła na dotknięcie mężczyzny, przekonała się, iż nie miała się czego bać. Po chwili starzec dotknął medalionu zawieszonego na jej szyi i przysunął bliżej swoich oczu.
 - Hi...tomi. Hitomi. To Twoje imię?
 Każde ich słowo wydawało się jej zupełnie obce, mimo iż słyszała podobne w innych wioskach. Jednak jedno z wypowiedzianych słów znacznie do niej przemówiło. Zacisnęła usta i mruknęła.
 - Tak? Hitomi?
  Nie kiwnęła głową. Tylko jej oczy mogły podpowiadać mężczyźnie, iż miał rację.
 - Cóż... Witajcie w domu.

- Hej, Boże. Hej! Dosyć! – Złapała mocno za rękę siostry i pociągnęła ją do tyłu tak, że opadła na jej zabrudzony fartuch. – Co tu się znowu dzieje?
- To dzikie zwierze mnie zaatakowało! – Jeden z synów tutejszych mieszkańców krzyknął, plując krwią na ziemię i próbując się podnieść. – Kto ją pozwolił wypuścić na zewnątrz?!
  Byakko ściskała dłoń na barku Hitomi. Złotowłosa zaczęła marszczyć brwi.
- A..amm.. Byakko, siostrzyczko... to trochę boli.
  Nagle ocknęła się i spojrzała na dół, na wzrok swojej siostry. Uklękła przy niej i dotknęła jej twarzy opuszkami palców. Chwyciła fartuch i przyłożyła do jej policzka, próbując wytrzeć brud, który mógł dostać się do otwartych ran.
 - Mówiłam Ci, żebyś się nie biła. To nie jest rozwiązaniem.
 - Może i nie jest, ale przynajmniej za każdym razem wygrywam.
  Spojrzała na nią unosząc jedną brew ku górze, po czym wzdychając, pacnęła ją ręką po głowie. Gdy w oddali znów usłyszała pojękiwania przeciwnika Hitomi, oparła dłonie na kolanach i wstała. Kierując się w jego stronę, zmrużyła oczy i zacisnęła ręce. Wszyscy obserwatorzy wcześniejszego wydarzenia zaczęli cicho komentować kolejne poczynania.
 - Słuchaj, Alfre, tak? Jesteś synem Pana Gosbo?
 Nazwany Alfrem chłopak, uniósł wysoko głowę i wydął wargi.
 - Cóż się dziwić, iż znasz moje imię i imię mojego ojca, którego dziadkiem był główny założyciel tej wioski.
  Pociągnęła go za obdartą koszulę i przysunęła bliżej swojej twarzy.
 - Nie obchodzi mnie Twój ojciec, czy Twój dziadek. Oni nic nie zawinili. Akuratnie to Ty biłeś się z moją siostrą.
 - A co miałem zrobić! Wypuściła nasze zające na sprzedaż!
  Otworzyła szerzej oczy, po czym wzdychając, obróciła się w stronę siostry. Ta udawała że jej nie widzi i zaczęła strzepywać kurz ze swoich ubrań, gwiżdżąc przy tym. Pokiwała tylko głową i wróciła wzrokiem do chłopaka.
 - Po pierwsze, przepraszam za moją siostrę. Postaramy się oddać tyle sztuk, ile zdołało uciec. Po drugie jednak, cała sytuacja nie upoważnia Cię do bicia się z moją siostrą. Za takie przewinienia możesz zostać ukarany.
 - Ha! Niby czym.
  Byakko uśmiechnęła się do niego tajemniczo.
 - Przez takie rzeczy można dostać śmiertelnej wysypki. Takie wysypki sprawiają, iż przez niekończące się uczucie swędzenia, będziesz rozdrapywał całe swoje ciało.
  Źrenice chłopaka powiększyły się, a na ciele wystąpiły ciarki. Po szyi zaczął spływać pot. Pamiętał jak inne dzieci nazywały je wiedźmami od starca Thare. Tego szaleńca. Pomimo strachu, próbował ukryć jakiekolwiek emocje.
 - Tak jakbym miał Ci uwierzyć.
 - Cóż... – Zniżyła wzrok i dotknęła jego szyi. – Nie musisz mi wierzyć. Po prostu wiedz, że jedyną pomocą okaże się wtedy cały wór specjalnej mieszanki ziół mojego ojca.
 - Nigdy nie przekroczę progu waszej chaty!
  Zaśmiała się i odepchnęła go na ziemię. Wstała i popatrzyła na niego z wyższością.
 - Więc giń.
  Złapała za rękę siostry i ruszyła wraz z nią w stronę domu.
 - Co Ty mu tam nagadałaś, że się niczym jesienna trawa zrobił?
 - Że przez to co zrobił umrze od wysypki.
  Hitomi popatrzyła na nią podejrzliwie i zatrzymała w połowie drogi do chaty.
 - Jak to?
 - No przecież jesteśmy wiedźmami. – Uśmiechnęła się do niej łobuzersko, po czym wybuchła gromkim śmiechem. – Jeżeli złączysz liście pokrzywy z letnimi zbiorami kozieradki i potrzesz taką mieszaniną nawet o mały fragment skóry to skutkuje to natychmiastową wysypką na całym ciele. Jedynie specyfiki naszego staruszka mogą mu w tym pomóc. Prawie nie skłamałam, lekko postraszyłam.
  Byakko ruszyła dumna do przodu, machając fartuchem w przód i w tył. Hitomi stała przez chwilę w bezruchu, po czym prychając ze zdumienia, uniosła kąciki ust w kształcie uśmiechu. Podbiegła szybko do niej i złapała ją za szyję.
 - Wiesz co, wcale nie polepszasz naszej sytuacji.
  Szły w kierunku domu, trzymając się za ręce, w ciszy, z najszczerszymi jakie ta wioska widziała uśmiechami.

  Wpłynęły pod wodę i otworzyły oczy, uśmiechając się pod wodą. Dotknęły się dłońmi i zaczęły poruszać nimi w jednakowym tempie. Odpłynęły od siebie, by zaraz potem do siebie wrócić i opływać nawzajem swoje sylwetki. Po dłuższej chwili wypłynęły i oparły się na ciepłych od gorących źródeł skałach.
 - Byakko.
 - Tak?
 - Pamiętasz to, gdy próbowałaś mnie uspokoić kiedy byłyśmy małymi dziećmi i wciąż powtarzałaś słowo ,,Saberi’’?
  Zanim odpowiedziała na pytanie siostry, zatrzymała wzrok w otchłani lasu. Przysłuchiwała się odgłosom nocnych ptaków.
 - Tak, pamiętam. ,,Saberi’’ jak pewnie się domyśliłaś, oznacza ,,Spokojnie’’ czy ,,Uspokój się’’. Jedynie te dwa słowa pozostawiła po sobie moja matka. Saberi i moje imię, Byakko.
  Hitomi wpatrywała się przez chwilę w wyostrzone w tym momencie rysy siostry. Nie wydawała się smutna czy rozgoryczona. Wyglądała na taką, która się zatrzymała w czasie. Nie. Inaczej. Na taką, która ten czas zatrzymała.
 - Pamiętam tylko tyle, że zanim na Ciebie natrafiłam, to całą wioskę zniszczyły zwierzęta. To był prawdziwy mord. One pożerały ludzi. Na moich oczach. Na oczach dziecka. Matka wzięła mnie w ramiona i opuściłyśmy dom. W pewnym momencie ktoś pomylił moją mamę ze zwierzęciem i wycelował w nią strzałę. Przebił jej serce. Zakryła mnie ciałem. Gdy powoli umierała, przez cały czas powtarzała moje imię i właśnie ,,Saberi’’. Pamiętam, że zanim uwolniłam się spod ciała matki i postanowiłam ją opuścić, podeszła do mnie sarna. Wiesz, byłam małym dzieckiem. Nie zdawałam sobie sprawy, że takie zwierze może mnie zabić, mimo iż widziałam wcześniejszy mord. Dotknęłam jej pyska... a ona przybliżyła się do mojej twarzy i trąciła mnie nosem. Później nie pamiętam co się działo.
  Siedziały w ciszy, poruszając nogami w wodzie.
 - A Ty? Cokolwiek pamiętasz?
 - Chodzi Ci o medalion? – Dotknęła wisiorka i przyłożyła go sobie do ust.
 - Nie. Nic nie pamiętam. Czuję jednak, że dostałam go od kogoś ważnego.
  Byakko uśmiechnęła się i przytaknęła głową. Hitomi zaczęła nad czymś rozmyślać i złapała za nadgarstek siostrę, zmuszając ją, żeby na nią spojrzała.
 - A gdybyśmy wymyśliły własne słowa? Na przykład, ,,Saberi’’ zamieniły w... no nie wiem... ,,Aber’’? Żeby kojarzyło się to z nami i żebyśmy rozumiały to tylko my.
  Niebieskooka na początku spojrzała na nią zdziwiona, próbując połączyć dokładnie wątki. Własny słownik. To było takie... ich.
 - A więc ,,Aber’’ jako pierwsze nasze słowo.


Leżały na deskach przy kominku i przypatrywały się iskrom ognia. Byakko trzymała na brzuchu Hitomi rękę i opierała swój podbródek na jej ramieniu. Jedyne czego potrzebowały to ich bliskość. Nie potrzebowały nic więcej. Nie używały nawet słów. Chłonęły wzajemnie swoje energie. W pewnym momencie obie na siebie spojrzały i uśmiechnęły się. Nie musiały nic mówić.

Syknęła z bólu i złapała się za rozcięcie na ręce, próbując zatamować ranę.
 - Niech płynie.
 - Zaraz tato przyjdzie.
  Spojrzała na jedenastoletnią twarz Hitomi i uśmiechnęła się, próbując ukryć uczucie bólu.
 - To teraz ja. – Hitomi przecięła wewnętrzną stronę swojej dłoni i zagryzła wargę. Popatrzyła spod ukosa na swoją siostrę i zaśmiała się przez łzy. – Boli.
  Usłyszały ciężkie kroki wychowującego ich mężczyzny. Złapały się szybko rozciętymi dłońmi i spojrzały w swoje oczy, jakoby próbując przedostać się na drugą stronę. Ścisnęły się jeszcze mocniej. Strużki krwi popłynęły w dół ich rąk.
 - Zawsze będziemy razem – powiedziała pewnie siebie Hitomi.
 - Zawsze damy sobie radę – zawtórowała jej siostra, z pełnym przejęciem w oczach.
 - I nie umrzemy, dopóki nie dokonamy swego.
 - I nie umrzemy, dopóki nie dokonamy swego.

  Czuła coraz większy ból. Zwiększał się po każdym wspomnieniu związanym z Byakko. Kuliła się, zaciskając palce na ramionach, jęcząc i krzycząc z bólu. Gdy zaczęły nadchodzić kolejne wspomnienia, zauważyła iż postać Byakko jaką pamięta zaczyna zanikać. W kolejnym wspomnieniu nie mogła usłyszeć jej głosu.
  Twoje najgorsze cierpienie jest związane z odebraniem
Otworzyła szeroko oczy i wypuściła całe zbierane w sobie powietrze. Nie. Tylko nie to.
   Byakko.
 - Nie oddam Ci jej! – krzyknęła w przestrzeń, lecz poczuła jeszcze gorszy ból w czaszce.
  Syknęła i wbiła paznokcie w skórę głowy.
  - Nie... nie, nie, nie! Nie oddam. Nie oddam Ci moich wspomnień. Nie oddam Ci Byakko, słyszysz?!
  Nie dostała żadnej odpowiedzi. Dotarło do niej kolejne wspomnienie, z jakiejś wyprawy. Jadła maliny z kosza. Śmiała się, mówiła o czymś. Była pełna energii. Gdy spojrzała w tył, oczekując jakby reakcji ze strony drugiej osoby, nie znalazła nikogo. Poczuła ostry ścisk w kręgosłupie i wygięła się do tyłu, czując jak łamie wszystkie kręgi. Broniła się. Wspomnienie nie było jej, bo nie było tam... tam...
 - Bya...Byakko...
  Niemożliwe. Czyżby zaczęła zapominać jej imię? Nie. Nie mogła jej zapomnieć. Zanim nadeszło kolejne puste wspomnienie, zaczęła powtarzać w głowie jej imię.
  Zobaczyła swoją przeciętą dłoń i roześmiała się. Skierowała rękę w tył, chcąc kogoś złapać. Nie było jednak kogo łapać. Wspomnienie odeszło, a nią wstrząsnęły kolejne konwulsje. Czuła jak łamią się kolejne kości. Była przekonana, że ból na takim poziomie jest spowodowany tym, iż nie chciała się poddać. Wiedziała, że gdyby tylko pozwoliła odebrać sobie wspólne wspomnienia, ból szybko by minął. Nie mogła jednak na to pozwolić.
  Nagle poczuła mrowienie wewnątrz prawej ręki. Jej znamię zaczęło znikać.
 - Nie... nie!
  Złapała zębami skórę dłoni i rozgryzła ją, czyniąc podobne rozcięcie co wcześniej. Ponownie ją wygięło, a jej całe ciało przeszedł śmiertelny krzyk. Brakowało jej sił i energii. Czy miała tak skończyć? Jeżeli jej celem miała być śmierć za nieutracenie wspomnień z Byakko, była gotowa przyjąć to z godnością. Chciała jednak jeszcze raz ją zobaczyć. Dotknąć jej. Powiedzieć jak bardzo ją kocha.
  - Czemu... – Zaczęło do niej docierać kolejne wspomnienie. Znów czuła w nim pustkę. Zmusiła ostatnie pokłady energii do wytworzenia obrazy Byakko. Jeżeli miał to być jej ostatnie wspomnienie przed śmiercią, chciałaby żeby tam była. – Czemu mi to robisz...
  Postać niebieskookiej zaczęła materializować się przed Hitomi. Byakko robiła jedzenie i co chwilę upominała ją o podbieranie rodzynek. Karciła ją złowrogim wspomnieniem, by zaraz potem sama nabrać garść suszonych winogron i połknąć je za jednym razem. Gdy śmiały się razem, prawie płakały. Ze szczęścia. Z poczucia bliskości. Z miłości.
  Wydarła z siebie najdłuższy krzyk w życiu i próbowała wrócić do prawidłowej postawy. Ocierając kośćmi o inne, przegryzała wargę do krwi.
 - Nie! Ty nie rozumiesz. Jak możesz chcieć bym normalnie funkcjonowała... gdy moja energia jest jej energią! Ona... to ja. Ja to ona. – Cedząc przez zęby, doprowadzała własną siłą do odtwarzania starych wspomnień. Każdy odjęty fragment z jej siostrą zaczął powoli powracać. –  Więc wytłumacz mi do jasnej cholery, jak mam funkcjonować sobą bez siebie?!
   W jednej chwili całą wodną przestrzeń wypełniło jasne światło, odbierając jej cały ból.
   Zamykając oczy ze zmęczenia ciągłą walką, w głowie słyszała tylko szeptanie Byakko:
 - Aber... Aber...

  Otworzyła oczy i pierwsze co ujrzała to wielkie ślepia rekina. Krzyknęła i zjechała z głazu, na którym najprawdopodobniej leżała.
 - W końcu się obudziłaś.
  Odwróciła głowę w stronę znajomego jej głosu i zmrużyła brwi.
 - Przeszłaś trzeci etap, a teraz pozwól, iż opowiem Ci o Twoich zdolnościach.


Koniec XD Może by tak następny rozdzialik w ten weekend? 
Jeżeli są jakieś błędy, to bardzo przepraszam. Skończyłam to dopiero przed chwilą. 
Dawno mnie tu nie było.
Cóż, dziękuję :) 

środa, 10 lutego 2016

Z Deszczu W Słońce Rozdział 8

           
Tak więc. Tak jak wcześniej pisałam, wklejam dziś kolejny rozdział. Jest on krótki, no ale plan był taki żeby skończyć w tym momencie. Następny rozdział pojawi się pewnie za tydzień, ponieważ będę miała wtedy ferie i czas na zajęcie się Mizukim. ^^
Miłego czytania.
Rozdział sprawdzałam sama. Za jakiekolwiek błędy przepraszam.







Siedzieli już od około godziny w restauracji i śmiali się z jednego mężczyzny, który kompletnie nie radził sobie z pałeczkami, a po jakimś czasie zaczął na nie po prostu nabijać mięso. Keizo nic właściwie nie zamówił, nie był głodny, za to Mizuki pochłaniał kolejne ilości jedzenia. Spożywanie posiłku przerwał mu jednak natrętny, nowo zakupiony telefon.
Numer nieznany. Zaciekawiony kim może być osoba, przeprosił Keizo i innych obecnych po czym udał się do łazienki.
- Halo?
= Podobał Ci się prezencik? - Po drugiej stronie zdecydowanie było słychać męski głos.
- Słucham? To chyba jakaś pomyłka.
= Nie, nie Mizuki. To nie pomyłka. Ładne miałeś mieszkanko. Chciałem je trochę przyozdobić. Nie przepadam za farbą, więc wykorzystałem zwierzęcą krew...Jak już pewnie wiesz. Zdjęcia też ładniutkie. Kiepskiej jakości, zakurzone więc po co Ci takie... - Nie odzywał się. Serce biło mu jak oszalałe. Skąd do kurwy ten ktoś miał jego numer. Czyżby Akihiko? Może Keizo... nie! O czym on myśli! Keizo by mu tego nie zrobił.
- Czego chcesz? - Starał się nie krzyczeć. Ostatkiem sił powstrzymywał drżenie głosu.
= Hahaha kociaku. Niewiele. Masz się odczepić od Keizo Fukedy. Na pewno jesteś z nim blisko, czyż nie? To nie ktoś dla Ciebie.
- Masz mi zamiar dyktować z kim mam się spotykać?
= Nie, ostrzegam i dyktuje zasady. Posłuchaj. Policja mnie szuka, ale raczej mnie nie znajdzie, ale znajdzie coś innego jeśli nie będziesz grzeczny. Wiesz co znajdzie? Twojego Keizo. Martwego. Co ty na to? Podoba Ci się ta wizja?
- Zamknij się! - Nie wytrzymał. Nie chciał sobie tego nawet wyobrażać. - Słuchaj świrze. Rozłączam się.
=Nie radzę. Lepiej słuchaj. Jutro się spakujesz i wyniesiesz daleko stąd. Jesteś ciekaw osoby winnej temu wszystkiemu? Spotkasz ją jeśli jutro punkt dziesiąta stawisz się na dworcu. Podjedzie do Ciebie czarny jeep. Wsiądziesz do niego i będziesz grzeczniutko siedział. Jeśli nie... wiesz co się stanie. Wiem doskonale gdzie twój kochaś pracuje. - Rozłączył się. Nie wytrzymał. Wyłączył telefon. Był totalnie zagubiony. Miał powiedzieć Keizo? Nie chciał uciekać. Nie chciał wszystkiego zostawiać i nie chciał też zachowywać się jak przerażone kobiety na filmach. Facet powiedział, że wie gdzie Keizo pracuje, ale nie widział nic o tym gdzie mieszka i, że Mizuki mieszka z nim. Ahhh... co miał robić?
- Mizuki? W porządku? - Do łazienki wszedł Keizo.
- Tak, tak. Dzwonił Akihiko. Odwołał spotkanie i trochę mi przykro.
- Na pewno?
- No jasne. - Obdarzył go uśmiechem. Nie mówił jeszcze nic. Musiał przeanalizować wszystkie za i przeciw żeby żadnemu z nich nie stała się krzywda. - Idziemy już?
- Możemy. Rachunek jest zapłacony, więc nie ma problemu.
- W takim razie wracajmy. - Idąc w stronę auta nie potrafił się powstrzymać przed rozglądaniem, czy nikt ich nie śledzi. Kiedy już wsiedli cały czas obawiał się, że ktoś jedzie za nimi. Keizo zaczął się powoli domyślać iż chłopak kłamie. Nie chciał naciskać. Wolał poczekać aż dojadą do domu. Gdy znaleźli się już w środku nie wytrzymał.
- Mizuki, kurwa mać zachowujesz się jakby każdy człowiek celował w Ciebie bronią. Rano tak nie było. Co jest grane.
- Keizo. Nie chcę Ci nic mówić bo już sam nie wiem kto jest przeciwko mnie.
- Słucham?! Sugerujesz, że ja ukartowałem to wszystko?
- A nie?
- Wiesz co... ja tego nawet nie będę komentował. - Nieźle wkurwiony począł ściągać z siebie płaszcz, a z nerwów aż oderwał jednego guzika.
- Jejku no przepraszam. Nie myślę tak... gadam co mi ślina na język przyniesie.
- Tak, pewnie. Mizuki po prostu powiedz mi co jest grane.
- Ktoś zadzwonił, nie było numeru. To ten.... ten... prześladowca. Mam się jutro o dziesiątej stawić na dworcu albo zginiesz. Keizo ja nie mogę z Tobą zostać. Oni Ci coś zrobią. Od początku kiedy się spotkaliśmy sprawiam same problemy, a co gorsza ściągam je na Ciebie. Musisz za mnie wszystko opłacać. - Kolejny raz nerwy mu puszczały. Jeszcze nie płakał, ale daleko do tego nie było. Głos mu drżał. Miał mu nie mówić. Miał nie narażać go na niebezpieczeństwo i ponownie go zawiódł. - Znów wszystko spierdoliłem. Nie powinienem Ci nic mówić. Pewnie powiesz, że to głupie.
- Nie, po prostu musisz jechać. Pojawisz się na tym dworcu. - Wmurowało go w ziemie, a słowa Keizo wcale nie zrzuciły mu kamienia z serca. Wręcz przeciwnie, wycelowały w nie czymś bardzo zimnym.
- C...co? - No i rozpłakał się na dobre.
- Mizuki nie płacz. Nie chodzi mi o to, że mam Cię w nosie, i masz się ode mnie wynieść. Źle zrozumiałeś. - Podszedł do chłopaka i przytulił go. - Pojedziemy tam razem.
- Nie! - Na tą myśl aż się wyrwał z ramion mężczyzny. - Oszalałeś? Zabiją nas obu.
- Mizuki. Nie sami. Pojedziemy tam ze wsparciem.
- Policja? Rozum Ci odjęło?
- Nie policja, policja jest za głośna i gówno robi. Zadzwonię do tego swojego znajomego, który ostatnio był ze mną w twoim mieszkaniu. Jest mi winny życie i ma świetne kontakty z mafią. Będą wiedzieli co robić. Zaraz do niego zadzwonię, zaproszę go tu i obmyślimy cały plan. Nic nie spierdoliłeś. To, że mi powiedziałeś uratuje nas obu. Obiecuje Ci. - Niczym ojciec syna, poklepał go po głowie i poszedł zadzwonić. Wyjaśnił krótko sytuację koledze i poinformował, że czeka na niego.
Mizuki siedział na kanapie i patrzył w ścianę. Miał już dość tego wszystkiego. Gdyby mógł, poszedłby spać i śniłby, o ich szczęśliwym życiu. Bez żadnych ludzi pragnących ich śmierci. Nawet nie zauważył, że Keizo usiadł obok i mówił coś do niego. Był totalnie nieobecny, aż w końcu ktoś chwycił jego podbródek. Tylko to nie był ktoś, to była osoba o którą tak się martwił i której nie chciał zostawiać drugi raz.
- Mizuki. Nie poddawaj się teraz. Słyszysz? - Patrzył tak w jego oczy, ale za nic nie mógł się skupić na słowach. Kiwnął tylko głową na znak, że coś tam wyłapał. Po chwili czuł już tylko drobne pocałunki na swoich ustach. Powolne, delikatne. Położył się na kanapie i dał do siebie stuprocentowy dostęp. Oddawał muśnięcia, ale na nic więcej umysł mu nie pozwalał. Czuł dłonie gładzące jego policzki, ciężar drugiego ciała, włosy łaskoczące lekko jego szyję. Poddawał się temu wszystkiemu w całkowitym spokoju. Może komuś innemu wydawałoby się, że Mizuki jest teraz jak kłoda. Jednak dla Keizo był on delikatnym stworzeniem, które dało mu wszystko i oczekuje kolejnych kroków.
Co się stanie z jego dobytkiem, który powierzył innej osobie? Co się stanie z jego ciałem? Nie posiadał w tej chwili własnej woli. Był oddany niczym sługa księciu. Mówi skacz, skaczesz. Mówi krzycz, krzyczysz. Mówi daj mi siebie, oddajesz mu wszystko. Po chwili dopiero, czując jakieś wewnętrzne zezwolenie, uniósł jedną rękę i owinął ją wkoło szyi chcąc pogłębić pocałunek. Jednak jego ręka została strącona. Nie... pan się nie zgodził na taki czyn. On widzi to inaczej. Woli w tej chwili delikatność, czułość, bez jakiejkolwiek żądzy, tylko uczucia. Mizuki leżał więc dalej, nie protestując kompletnie niczemu. Pocałunki były coraz delikatniejsze, a on sam powoli odlatywał w zupełnie inny świat. Bezpieczny, pełen motyli które łaskotały go skrzydłami. Zatracał się, wolał tamten świat, motyle, on i tajemniczy mężczyzna o znajomych konturach który wyciągał do niego dłoń. Chwycił ją, poddał się w śnie podobnie jak w tamtej chwili.
Keizo widząc że chłopak zasnął, odsunął się ostrożnie, przyniósł jakiś koc i nakrył jasnowłosego. Śniły mu się najwyraźniej dobre rzeczy, gdyż uśmiechał się przez sen. Sam słysząc pukanie do drzwi, podszedł do nich by otworzyć je przed znajomym. Wpuścił go do środka, zaprosił do salonu i usiadł obok śpiącego chłopaka. Kanapa była długa i szeroka więc spokojnie mogłaby tu usiąść kolejna osoba, a Mizuki wciąż spałby z rozciągniętymi nogami. Po cichu żeby nie zbudzić młodszego, opowiedział wszystko Akirze.
- Z tego czego się dowiedziałem mogę śmiało stwierdzić, że to ktoś kto został wynajęty. Nie trzeba być też geniuszem żeby wiedzieć, że to amator. Tylko idiota podjeżdżałby po ofiarę w miejscu publicznym i tylko amator nie wpadłby na to, że ofiara może Ci wszystko powiedzieć.
- Nie mów o nim ofiara. Jeszcze nikt nie umarł, a on ma na imię Mizuki.
- Hah... tak, sorry. Słuchaj. Plan jest taki, że Mizuki pojedzie tam sam. Ty pojedziesz z nami, ale zostaniesz w samochodzie. Koleś Cię zna i mógłby się śmiało zorientować, że coś nie gra, a wtedy bum i rzeczywiście twój Mizuki będzie ofiarą.
- Przestań. - Warknął.
- Sorki, tak już mam. Tak, więc ja z kumplami będziemy w pobliżu i nie pozwolimy żeby auto odjechało. Gwarantuje Ci to. Niestety po wszystkim i tak będziemy dzwonić na policje. Nie chcę żeby moi chłopcy mieli problemy. W większości nasze akcje to działanie zgodnie z prawem.
- W porządku. Chcę żeby Mizuki był w stu procentach bezpieczny. - Spojrzał odruchowo na chłopaka i pogładził go przez koc po nodze.
- Będzie. Jak już nie będzie zagrożenia to wpakujemy go do naszego samochodu, w którym będziesz ty. Nie czekając na nas pojedziecie sobie do domu, a my pogadamy z glinami. Jednak licz się z faktem, że zeznania was nie ominą.
- Wiem. Wstaniemy rano, wcześnie i powiem o wszystkim młodemu.
- Spoko. Będę spadał. Jutro, o dziewiątej podjedzie po Ciebie nasz samochód a chłopak sam pojedzie autobusem dziesięć minut później w miejsce spotkania. Gdyby ktoś obserwował budynek nie możemy wzbudzać podejrzeń. Będzie to wyglądało tak jakbyś jechał do pracy, a Mizuki uciekał dopiero po twoim wyjściu.
- W porządku. Zapamiętam. - Będąc już przy wyjściu poklepał przyjaciela po ramieniu i pożegnał się zamykając mieszkanie na 20 zamków. Ah te drzwi antywłamaniowe. Również zmęczony podszedł do śpiącego i zaczął go powoli rozbudzać.
- Mizuki, Mizuki... chodź do łóżka. Zaraz się wyśpisz... no wstawaj śpiochu. - Młody tylko coś mruknął o królu i jakiś motylach, i na w pół lunatykując usiadł i pozwolił się podnieść mężczyźnie. Jeszcze czego żeby chodził. W śnie był księciem to tu też nie zaszkodzi. Keizo nie specjalnie się męcząc, zaśmiał się pod nosem i w łóżku już, rozebrał Mizukiego do bokserek. Nie mogąc się powstrzymać pocałował go w usta, a później nie kusząc swojej natury, przykrył chłopaka. Na twarzy Mizukiego widniał uśmiech tak szeroki, że wyglądało to tak jakby dentysta kazał mu otworzyć buźkę, ale kto wie co mu się tam śniło dokładnie. Keizo nie przejmując się tym zbytnio, zaniósł ubrania do prania, sam się ich pozbawiając nastawił budzik i dołączył do młodego. Obejmując całym swoim ciałem jasnowłosego niczym bezcenny skarb, zasnął.

wtorek, 9 lutego 2016

Z Deszczu W Słońce Rozdział 7

Witam. Na wstępie chciałam powiedzieć że odzyskałam swoje rozdziały. Prawdopodobnie będę kontynuowała historię Mizukiego, ponieważ mam już w głowie zarys jego dalszych losów. Bardzo przepraszam za tak długą przerwę. Pewnie nie skończy się ona szybko, gdyż moje życie szkolne jak i prywatne, również potrzebuje uporządkowania. Tak więc... za jakiekolwiek przyszłe niedociągnięcia przepraszam.
Jeśli w tekście są jakieś błędy, to również za nie z góry przepraszam, ponieważ nie pamiętam czy rozdział był betowany, a chciałam go wkleić jak najszybciej.
Następny rozdział prawdopodobnie pojawi się jutro.
Miłego czytania! ^^ ~` Hitomi
 

- Mizuki. Mizuki! Co się stało? Spokojnie. Uspokój się. Zamknął drzwi za chłopakiem i przerażony chwycił pierwszą lepszą ścierkę przykładając ją do ust chłopaka. - Oddychaj, powoli, Mizuki błagam.
Słuchając rad mężczyzny łapał powoli oddech. Jeszcze nie całkiem spokojny, ale mógł oddychać. Kiedy tylko jego oddech wrócił do normalnego stanu ponownie wybuchł płaczem i praktycznie wlazł na Keizo.
- Mizuki. - Zaskoczony i przerażony podniósł chłopaka, pozwalając mu się w siebie wtulać. Usiadł na kanapie, z wciąż oplecionym o siebie Mizukim, który nie chciał przestać płakać. - Proszę nie płacz już. Co się stało?
Chciał mu powiedzieć. Chciał, ale coś go tknęło. Czy jeśli mu powie to narazi go na niebezpieczeństwo? A jeśli to ostatnie włamanie było w jakiś sposób z jego winy? Nie chciał nikogo narażać, ale nie chciał też zostać sam.
- Nie powinienem Ci mówić. - Wychlipiał w końcu. - Nie powinienem, ale tak strasznie się boję. Keizo... - Znów płacz. Kolejna fala.
- Mizuki spokojnie. Musisz mi powiedzieć o co chodzi. - Wrócił do domu po pracy i ponownie wściekał się na Mizukiego, że jeszcze go nie ma. Wciąż był na niego zły za rano. Mówił sobie, że gdy chłopak wróci to nawet go nie przytuli. A teraz? Teraz siedział z nim, płaczącym, na kanapie tulił go i głaskał po plecach z myślą że oddałby wszystko żeby Mizuki się teraz uśmiechnął.
- Ja... wróciłem do domu i tam wszystko było zniszczone, wszystko. - Przy każdym słowie brał głębszy oddech by mówić dalej, lecz płacz wciąż mu to utrudniał -... i była krew, dużo krwi. Później zgasło światło i wszystko stało się okropne. Jak je ponownie zapalili to wszedłem do łazienki i tam też wszystko było zniszczone, prysznic, lustro, nawet toaleta, a na ścianie też była krew... i... i... - Kolejna przerwa - Ja wiem, że ktoś chce mnie zabić. Ktoś napisał „Giń“ na ścianie, krwią. Ktoś chce mnie zabić Keizo. Dlaczego? Dlaczego?! Przepraszam jeśli coś komuś zrobiłem, ja nie chcę umierać. - Na powrót się rozryczał mocniej niż wcześniej. Powiedział wszystko, nerwy mu puściły. Płakał, a kochanek tulił go do siebie kołysząc jak dziecko. Keizo był przerażony tym czego się dowiedział. Był przerażony, jednak górę brała w nim wściekłość. Na siebie, że nie pojechał z chłopakiem po te głupie rzeczy, na tego kogoś, że zrobił coś tak potwornego. Był jednak szczęśliwy, że chłopak przybiegł od razu do niego, a nie na przykład do przyjaciela, który mieszkał w takiej samej odległości, tylko w drugą stronę. Mizuki powoli zaczął zasypiać z wyczerpania. 
             Już widział, że nie będzie dziś spał. Podniósł się z kanapy i zaniósł młodego do łóżka. Jasnowłosy zasnął już całkowicie, gdyż nawet rozbieranie do bielizny, nie obudziło go. Keizo zorientował się że rzeczy chłopaka, które miał ze sobą zostały zapewne w mieszkaniu. Pełen jakiejś dziwnej energii ruszył do kuchni żeby zadzwonić. Musiał poprosić kuzyna żeby został z Mizukim. Nie chciał zostawiać chłopaka samego. James zgodził się od razu gdy usłyszał całą historię. Kiedy tylko kuzyn przyjechał, on sam pożegnawszy się ze śpiącym pocałunkiem w policzek, wyszedł. Umówił się w slumsach z pewnym kolegą, który miał wtyki w mafii i innych tego typu organizacjach. Wolał nie ryzykować i nie jechać tam samemu. W mieszkaniu tak jak się spodziewał, zastał coś strasznego. Jego kumpel szukał jakiś szczególnych znaków, by zorientować się kto mógł to zrobić. On sam wziął torbę Mizukiego, która leżała na ziemi i założył sobie na ramię. W oczy rzuciło mu się zbite zdjęcie, podniósł je i aż coś go zakuło w piersi. Znał kobietę ze zdjęcia. Była to kobieta która strasznie namieszała w jego życiu. Makiko która w pewien sposób wychowywała i przyjaźniła się z jego Yoko. Czy to możliwe że była matką Mizukiego? Wszedł za kolegą do sypialni w której pozbierał kolejne zdjęcia. Nie mylił się. To była jego matka. Strasznie nienawidził tej kobiety. Schował zdjęcia do torby, a w torbie kolejny szok. Dokumenty które dał dziś do przepisania jednej ze swoich pracownic i dlaczego do kurwy to Mizuki miał je w torbie? Podniósł wzrok na kolegę. Centralnie za nim widniał napis, o którym mówił młody.
- Shiro...
- To zwierzęca krew.
- Uf... co nie zmienia faktu, że ktoś kto to zrobił jest nienormalny. Orientujesz się czy to może nie ktoś z jakiejś mafii?
- Ha... jaja se robisz Keizo? Bardziej sekta niż mafia. Wydaje mi się, że ten twój kochaś narozrabiał.
- Raczej nie.
- Cóż. Trzeba będzie zadzwonić na policje i złożyć doniesienie.
- Kurwa mać, czy ja się kiedyś wyśpię?
- Wiesz co... z czymś takim nie wolno czekać.
- Wiem.
- To co? Dzwonimy?
- Taaa...
Obudził się rano i czuł się jakby go coś przejechało. Najgorsze było to, że wszystko pamiętał. Usłyszał że ktoś krząta się w kuchni i przekonany że to jego Keizo wyszedł zza ścianki.
- Hej. Widze że już wstałeś. - James uniósł wzrok znad gazety i obrzucił chłopaka spojrzeniem.
- James? Co ty... gdzie jest Keizo? - Spytał niezbyt uprzejmie.
- Spokojnie młody, nie zabiłem go. Keizo pojechał do twojego mieszkania wczoraj w nocy po rzeczy, ze swoim kumplem. Spoko gość. Musieli zadzwonić na policje. Dzwonił, że musiał jechać na komisariat i, że prędko nie wróci. Miałem Cię pilnować.
- Nie trzeba mnie pilnować.
- Na jego miejscu też nie chciałbym, żeby moja kobieta po czymś takim była choćby przez chwilę sama w domu.
- Nie jestem kobietą.
- Oh nie denerwuj się. Żartuje przecież. Zjesz coś?
- Nie mam nastroju do żartów. Nie jestem głodny. Idę pod prysznic.
- W porządku. - Chłopak ruszył do łazienki, a James powrócił do czytania. Usłyszał jeszcze dźwięk przekręcania zamka. Czyżby młody się przed nim zamykał. Bał się? No cóż... trochę był w stanie go zrozumieć, miał tylko nadzieję, że Mizuki stamtąd wyjdzie po jakiś czasie.
Stał już godzinę pod prysznicem i płakał najciszej jak się da. Zresztą, woda wszystko zagłuszała. Zjechał po ściance załamany i usiadł na całej długości kabiny z wyciągniętymi nogami. Keizo prysznic miał na 5 osób, więc mógłby się tam nawet położyć. Woda się lała i lała a on patrzył na golarkę jak samobójca na pistolet. Nigdy nie był tego typu osobą, ale w tej chwili było mu tak źle. Mieszkanie, które wynajmował-zniszczone. Musi zapłacić, a nie ma kasy, znał Keizo doskonale i wiedział, że zapłaci za niego. Już mu było głupio. W pracy go wykorzystują, ale nie był skarżypytą, więc się nie awanturował. Gówno potrafi, nie skończył nawet studiów. Logiczne więc, że ktoś chciał się pozbyć czegoś takiego jak on. Na dodatek Keizo teraz męczył się na policji zamiast niego. Matka ma go w dupie. Wszystko nagle wydało mu się takie czarne. Po głębszym zastanowieniu chwycił za golarkę. Jednak została ona w jego dłoni bez większego użytku. Zrezygnował. Nie miał nawet siły się zaciąć. Zresztą, chyba nawet nie byłby w stanie zrobić sobie krzywdy. Przecież to głupie, ale skoro to głupie, to dlaczego ludzie krzywdzą innych? Rozpłakał się ponownie... pukanie do drzwi, które słyszał od minuty wzmogło się więc postanowił zakręcić wodę. Później Keizo będzie zły za rachunek. Kolejny raz coś pierdoli. Nie wyszedł jednak z kabiny tylko siedział w niej dalej. Marzł, ale miał to w dupie.
- Mizuki! W porządku?! Mizuki! - James nie dawał za wygraną.
- Tak!
- Wyjdziesz?!
- Nie! Daj mi spokój!
- Porozmawiajmy!
- Nie... nie chce z Tobą rozmawiać. Nie chce z nikim rozmawiać.
- Keizo dzwonił. Będzie za dziesięć minut.
- Super. Pozdrów go.
- Mizuki wyjdź.
- Spierdalaj.
- EJ! Mizuki... bez przesady. - Wykłócali się tak, ale odpowiedzi już nie dostał. Mizuki mając w dupie już dosłownie wszystko odkręcił wodę z powrotem, później się bawił temperaturą. Z cieplejszej do której się przyzwyczaił przechodził do jeszcze cieplejszej i jeszcze cieplejszej. Zaczęło się robić duszno. Czas mu mijał i mijał znów ktoś się dobijał.
- Mizuki! Kurwa mać! Otwieraj!
Ten głos rozpoznał. Keizo wrócił. Zakręcił wodę jednak zakręciło mu się w głowie i upadł, na szczęście na ręce dzięki czemu nic mu nie było. Trochę go to bawiło, więc zaczął się śmiać.
- Mizuki! Otwieraj.
- Jest James?
- Nie, nie ma. Nie fajnie go potraktowałeś wiesz? Otwórz te drzwi.
- Wiemm... - Wstał i trochę się wahał przed otworzeniem wrót, bał się, że Keizo go uderzy. Już raz to zrobił. Co prawda nie mocno i w innych okolicznościach. Później żałował, ale i tak jakaś taka myśl się pojawiła. - Nie uderzysz mnie?
- C...co? Mizuki co ty pierdolisz, otwórz te drzwi.
- Ok - Otworzył przed nim drzwi. Keizo rzeczywiście nie był zły. Był raczej smutny. W oczy rzuciła mu się golarka którą Mizuki wciąż trzymał.
- Po co Ci to?
- Ja... goliłem się.
- Mizuki. Tniesz się? - Chwycił go za rękę wytrącając golarkę i zaczął lustrować jego ciało.
- Nie, przestań. To krępujące. Miałem doła. Nie jestem jakimś emo’sem, nie tnę się.
- Boże Mizuki przepraszam Cię za to, że nie pojechałem z Tobą wtedy. - Przytulił chłopaka całując w skroń. Kiedy wrócił do domu był zmęczony. James powiedział mu, że Mizuki myje się już ponad godzinę. Nie obchodziła go zużywana woda, a raczej to co on tam robi.
- Nie miałeś na to wpływu. I tak trafiłbym na takie mieszkanie, z Tobą czy bez Ciebie.
- Mizuki chodźmy spać.
- Dopiero spałem.
- To poleż ze mną chociaż.
- Dobrze. - Jak powiedział tak zrobił. Keizo rozebrał się do naga i wszedł pod kołdrę, a Mizuki położył się zaraz obok i przytulił zimne ciało mężczyzny.
- Jesteś zimny
- Na dworze jest nieciekawie. Zmarzłem. Za to ty jesteś cieplutki.
- Brałem bardzo gorący prysznic.
- Nie rób tak więcej. Proszę.
- Dobrze. Keizo...
- Hm?
- Dziękuję Ci za wszystko. Za to, że jesteś. - Podciągnął się wyżej na wysokość twarzy mężczyzny i pocałował go bez żadnego skrępowania. Czule, starał się przelać w ten pocałunek swoją wdzięczność. - Keizo, kocham Cię.
Te dwa słowa uderzyły w niego od razu.
- Mizuki ja...
- Nie musisz mi mówić tego samego, chce żebyś wiedział.
- Wiem, to widać. Nie starasz się tego ukrywać i kocham to w Tobie. Mizuki ja tak właściwie całego Cię kocham. Twoje oczy, twoje usta, twoje ciało, twój zadziorny charakter, twoją wrodzoną upierdliwość, twój śmiech, twój głos, wszystko co wiąże się z Tobą. Też Cię kocham, Mizuki. - Pocałował go po czym zamknął oczy by zasnąć.
- Wow. - Uśmiechnął się w pierś mężczyzny. - Masz mi to recytować codziennie.
Keizo prychnął jeszcze ostatkami sił i zasnął, a Mizuki rysował palcami różne wzory na jego piersi, ramionach. Często całując w usta. Wreszcie poczuł, że to jego facet, jego i tylko jego. Nie miał zamiaru się nim dzielić z nikim i nie obchodziło go teraz to, że mówi sobie o nim jak o rzeczy. Keizo nie był rzeczą, miał swoją wolę ale i tak był jego. Cały, razem z tym drugim mniejszym Keizo, który teraz spokojnie leżał sobie pod przykryciem. Totalnie nie chciało mu się spać. Po jego głowie znów krążyły różne myśli, ale jedna nie dawała mu spokoju, a mianowicie, musiał sobie w końcu kupić telefon. Miał oszczędności w banku i postanowił to wykorzystać. Już teraz i natychmiast. Korzystając z tego, że mężczyzna obok śpi wyślizgnął się z jego ramion, ubrał i umył zęby. Przed wyjściem wkuł jeszcze 10 cyfrowy kod na pamięć i na wszelki wypadek zapisał na ręce pod bluzką. Wyszedł po cichu z mieszkania i zatrzasnął za sobą drzwi. Wciąż bał się, że ktoś go zaatakuje, dlatego omijał windy, chodniki po których nikt nie szedł, ciemne i wąskie uliczki i ciągle się rozglądał. Po dziesięciu minutach spaceru wszedł do banku, by wypłacić pieniądze i jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się że z 15 tysięcy zostało mu tylko 5. Przecież nic nie wydawał. Przejęty zniknięciem swoich pieniędzy zaczął dopytywać kto wypłacał środki z jego konta. Kobieta jednak nie pomogła za wiele, stwierdziła tylko, że były one wypłacane przez kobietę imieniem Jyou. Znała wszystkie dane konta, złożyła podpis, znała pin i miała zgodę właściciela konta, podpisaną. Co było kolejnym szokiem, bo nie podpisywał ostatnimi czasy żadnych dokumentów i nie znał żadnej Jyou. Wypłacił pieniądze i z pełnym portfelem udał się do centrum handlowego. Nie lubił brać niczego na abonament, więc kupił pierwszego ładnego smartfona z sklepie elektronicznym i starter w sieci z której telefon miał Keizo. Tak, zdążył to sprawdzić przed wyjściem. Załączył telefon, ogarnął wszystkie aplikacje i był szczerze zadowolony ze swojego wyboru. Telefon spisywał się świetnie. Nie mógł się zdecydować na tapetę, ale postanowił, że ustawi sobie jakieś zdjęcie Keizo kiedy już je zrobi. Od razu wysłał wiadomość do Akihiko, bo jego numer znał na pamięć. Przyjaciel już po chwili odpisał mu.
= Nareszcie kupiłeś telefon. To świetnie. Będziesz mógł oglądać zdjęcia swojego kochasia i się pieścić gdy go nie będzie. ;p
No naprawdę miał ochotę dopaść w tamtej chwili przyjaciela i mu przywalić. Nim się obejrzał stał przed domem. Nie czuł tego, ale nie było go przez bite trzy godziny. Nie lubił pisać sms’ów idąc, więc jakąś godzinę przesiedział na ławce tuż przy chodniku. Nie chciał oczywiście zapuszczać się do opustoszałego parku.
Ledwo przekroczył próg mieszkania a już przywitał się z awanturą.
- Gdzie byłeś? Zwariowałeś?! Nie zostawiłeś żadnej widomości, myślałem że coś Ci się stało.
- Keizo...
- Nie! Zamknij się, ja mówię! Miałeś ze mną zostać, budzę się, a Ciebie nie ma, pytałem ochroniarza z dołu który powiedział mi że Cię nie widział jak wychodziłeś. Normalnie kurwa wyparowałeś! Bez żadnej wiadomości! Jeszcze po tych wszystkich wydarzeniach. Wyobraź sobie. Co byś czuł gdybym nagle po wielu groźbach od nieznajomych zniknął bez śladu i żadnego uprzedzenia na trzy godziny?!
- Wiem, przepraszam! Nie krzycz już. - Łzy mu podchodziły do oczu, oh cholera dlaczego ostatnio robił się taki wrażliwy. Kiedyś go to tak bardzo nie obchodziło kiedy Keizo się na niego wydzierał, a teraz każde wykrzyczane słowo było jak cios prosto w serce. Może nie jakiś strasznie mocny, ale było mu smutno.
- Ah... wiesz co?! W dupie Cię mam! Rób co chcesz tylko później nie przyłaź przerażony, żeby Ci pomóc. Idę na zakupy, bo nie mamy nic do żarcia. Jakoś odechciało mi się na Ciebie patrzeć, a zasnąć, też już nie zasnę.
- Keizo, kurde. Przepraszam Cię noo... nie złość się o takie głupstwo. Proszę - Złapał mężczyznę za rękę usilnie starając się nie wypuścić go z mieszkania.
- Puść mnie. - Wyrwał rękę z uścisku i wyszedł obrzucając tylko krótkim spojrzeniem chłopaka. Widział, że z oczu chłopaka spłynęły łzy, ale był strasznie wzburzony. Nie potrafił się uspokoić, nie chciał bardziej zranić Mizukiego, dlatego wolał wyjść. Znów był na siebie zły. Ostatnio wszystko go denerwowało. Był przemęczony i chyba popadał w depresję, na dodatek martwił się o Mizukiego. Musiał gdzieś wyjechać na urlop bo inaczej, pewnego dnia nie zapanuje nad sobą.
Mizuki stał i patrzył w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Keizo. Nie będzie płakał. Nie będzie płakał. Gówno. Nic nie dało. Rozpłakał się, odłożył telefon na szafkę olewając spam wiadomości od przyjaciela, udał się do kuchni po lody. Wyjął waniliowe, rozebrał się do samych bokserek, wcisnął pod koc na kanapie i zaczął oglądać jakąś telenowele. Kobieta na ekranie miała podobne problemy co on.
- Nie słuchaj go. To kłamca, zostawi Cię dla Mirandy. Nie słuchaj! - Przegadał z telewizorem bitą godzinę aż w końcu Keizo wszedł do mieszkania. Nawet nie obrócił się w stronę mężczyzny by na niego spojrzeć. Bał się, że jeśli to zrobi to się złamie, rozryczy i będzie prosił Keizo o przebaczenie. Niestety długowłosy stanął przed nim zasłaniając cały telewizor. Był calusieńki mokry, co znaczyło że na dworze padało, w rękach miał bukiet. Bukiet? Co on był jakąś babą? Starał sobie wmawiać, że nie podoba mu się taki gest, jednak na nic to było bo mimo wszystko stanął na przeciw Keizo i z lekkim zażenowaniem na twarzy odebrał kwiaty.
- Dziękuję. Są śliczne, ale wystarczyłoby mi żebyś po prostu mnie przytulił, pocałował albo chociaż porozmawiał, a nie wychodził.
- Wiem. Musiałem się uspokoić. Przepraszam. - Mizuki odłożył bukiet na kanapę, a sam wtulił się w starszego. - Jestem cały mokry.
- To się rozbierz. - Obcałowując twarz i szyję mężczyzny ściągał mu płaszcz, bluzkę. Później zabrał się za spodnie. Keizo nie stawiał żadnego oporu. Przeciwnie, odchylił głowę w tył i sam zdjął z siebie koszulkę pozostając już tylko w bokserkach i skarpetkach, które po chwili też zdjął. Wolał ogrzać swoje nogi na dywanie, który jak zwykle był ciepły i przyjemny w dotyku. Bawiliby się tak dalej gdyby nie odgłos burczenia dochodzący z brzucha Mizukiego.
- Zrobiłeś chociaż te zakupy o których wspominałeś?
- Nie. - Uśmiechnięty spojrzał na szafkę na której stał telefon domowy, a w oczy rzuciła mu się komórka. - Kupiłeś telefon?
- Tak. Po to wyszedłem.
- Podaj mi swój numer. - Nie ociągając się szybko poszedł po swój i zapisał sobie w kontaktach, chłopaka.
- Keizo co masz na tapecie? - Jak mały chłopiec próbował zajrzeć przez ramię mężczyzny.
- Swój samochód a co? - Mina Mizukiego wyrażała w tej chwili praktycznie wszystko. Wyglądał jak naburmuszony przedszkolak. - Haha mam zmienić?
- Nie, nie trzeba. - "Urażony" udał się do kuchni by poszukać czegokolwiek do jedzenia, niestety lodówka była puściutka.
- Zadzwonimy po pizze?
- Włoskie żarcie lepsze.
- W porządku.
I tak po trzydziestu minutach siedzieli przy stole rozmawiając i zajadając się spaghetti.
- Mizuki.
- Hm? - Chłopak podniósł głowę z nad talerza wciągając w tym samym momencie makaron. Keizo zrobił szybko zdjęcie chłopakowi. Było przeurocze. Naprawdę. Mizuki brudny z sosu, jak taka malutka sierotka. - EJ! To nie fair.
- No co? Miałem zmienić tapetę to zmieniam. - Z uśmiechem schował telefon do szuflady w szafce obok.
- Phi.
- Właśnie. Przypomniałem sobie. Mizuki wytłumacz mi co robiły dokumenty które dałem Sarah w twojej torbie?
- No pomagam jej.
- Czyżby? A dokumenty Jun’a które później też znalazłem w twojej torbie?
- No też mu pomagam.
- Mizuki - Keizo aż westchnął - Nie okłamuj mnie. Robisz za nich całą robotę prawda? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Cię wykorzystują?
- Keizo ja tam tylko sprzątam, a dodatkowa praca nie zaszkodzi.
- W takim razie powinieneś poprosić mnie żebym Ci więcej płacił. To dodatkowa robota której nikt Ci nie opłaca. To nieuczciwe w stosunku do pracownika jeśli jest się szefem. Zresztą, zastanawiam się czy nie powinienem zwolnić Sarah i Juna za coś takiego.
- Nie! No coś ty, daj im jakieś upomnienie. Poza tym, nie ma po co. Podoba mi się takie zajęcie i robię to dobrze.
- Chcesz zmienić stanowisko pracy? Albo nie! Mizuki... nie wolałbyś najpierw skończyć studiów?
- Chciałem, zawsze. Tylko nie miałem na to pieniędzy. Właśnie... co do forsy. Ktoś wypłacił mi z konta 10 tysięcy złotych oszczędności. Ponoć podpisałem pisemnie zgodę z jakąś Jyou. Babka pokazała mi kopię tego dokumentu i wiesz tam rzeczywiście był mój podpis, tyle że ja nic nie podpisywałem.
- Nic mi nie powiedziałeś? Z tym też trzeba będzie pójść na policje. Może to się wiąże z tym włamaniem do twojego mieszkania.
- Możliwe.
- Zapłaciłem właścicielowi za szkody.
- Co?! Przecież... ale... jak to?! Keizo nie rób tak, czuje się teraz dziwnie.
- Nie czuj. Jesteśmy razem i się wspieramy. Nie tylko duchowo i fizycznie, ale materialnie też.
- Ja jeszcze nigdy Cię w niczym nie wsparłem.
- Mizuki. Wyciągnąłeś mnie z mojego ponurego życia. Dzięki Tobie odrodziłem się na nowo i nie gnije dalej w swojej chacie w górach.
- Jeśli tak to postrzegasz, to cieszę się. - Jego talerz już był pusty, a on wciąż był głodny. - Która godzina? - Wyjmując wcześniej schowany telefon spojrzał na wyświetlacz.
- 18.
- Jedziemy na miasto coś zjeść?
- Dopiero jadłeś. - Spojrzał zszokowany na chłopaka.
- Tak, ale wciąż mi mało.
- W porządku. To ubierz się, a ja też pójdę po suche ubrania. - Jak mówili tak zrobili.